Wyniki konsultacji społecznych opublikowane na stronie Sejmu pokazują wyraźny sprzeciw wobec projektu posłów PSL. W wypowiedziach uczestników widać obawy przed „zabetonowaniem władzy” i utrwaleniem lokalnych układów.
78,6 proc. uczestników konsultacji społecznych opublikowanych przez Sejm sprzeciwiło się projektowi nowelizacji Kodeksu wyborczego, który zakłada zniesienie zasady dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. W komentarzach pojawiały się dosadne porównania i ostrzeżenia przed nadużyciami władzy. Część uczestników postulowała nawet rozszerzenie kadencyjności na posłów. Zwolennicy zmian przekonują, że ograniczenie liczby kadencji szkodzi ciągłości inwestycji i ogranicza wolę wyborców.
Społeczny werdykt – dane z konsultacji
11 sierpnia 2025 r. opublikowano wyniki konsultacji społecznych dotyczących poselskiego projektu ustawy przygotowanego przez grupę posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego. Propozycja zakłada zniesienie obowiązującej od 2018 roku zasady dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.
Z danych udostępnionych przez Sejm wynika, że w konsultacjach wzięło udział 2779 osób, z czego aż 98,1 proc. stanowiły osoby fizyczne działające we własnym imieniu. Pozostała część to przedstawiciele osób prawnych (1,3 proc.) lub innych podmiotów (0,6 proc.).
Na pytanie: „Czy według Pani/Pana przyjęcie tej ustawy jest potrzebne?” negatywnie odpowiedziało 78,6 proc. uczestników. Tylko 17,5 proc. uznało, że zmiana jest potrzebna. Podobny rozkład opinii odnotowano w pytaniu o akceptację konkretnych rozwiązań – 78 proc. odpowiedziało „nie”, a 17 proc. – „tak”.
Politycy nie mają dobrej opinii, chcemy częstszych zmian
Uczestnicy konsultacji mogli dodawać własne komentarze. Wpłynęło ich 1735, a duża część była bardzo krytyczna wobec projektu. Często posługiwano się obrazowymi porównaniami.
„Polityków – jak pieluchy – należy zmieniać często, z dokładnie tego samego powodu. Nie jest wskazanym dla obywateli utrzymywanie na stołkach tych samych ludzi bez przerwy, a tego typu zmiana sprawia, że istnieje ryzyko dynastycznego dzierżenia władzy przez te same osoby” – (ankieta nr 40656).
Tego typu opinie pokazują, że obawy dotyczą nie tylko konkretnych osób, ale i systemowych konsekwencji. Krytycy uważają, że brak limitów kadencji wzmocni lokalne układy, ograniczy konkurencyjność wyborów i zniechęci do startu potencjalnych kandydatów.
Dlaczego obywatele bronią kadencyjności?
Z treści komentarzy wynika, że mieszkańcy widzą w limicie kadencji mechanizm równoważący władzę. Oto główne argumenty powtarzające się w ankietach:
- Świeża krew w samorządzie – rotacja stanowisk sprzyja wymianie pokoleniowej i nowym pomysłom.
- Mniejsze ryzyko nadużyć – ograniczenie czasu sprawowania władzy zmniejsza prawdopodobieństwo korupcji.
- Większe szanse dla nowych kandydatów – wyrównanie pola rywalizacji wyborczej.
- Zapobieganie stagnacji – uniknięcie sytuacji, w której wieloletni włodarz przestaje aktywnie reagować na problemy społeczności.
Jedna z uczestniczek wyraziła to wprost:
„Dosyć koryciarstwa i siedzenia na stołkach przez całe życie. Można po 10 latach wyznaczyć następczynię/następcę” – (ankieta nr 40692).
Obawy o demokrację lokalną
W mniejszych gminach i miastach urzędujący wójt, burmistrz czy prezydent miasta nie tylko odpowiada za administrację, ale często jest największym pracodawcą w regionie. To oznacza, że ma realny wpływ na sytuację zawodową mieszkańców – od zatrudnienia w jednostkach podległych gminie, przez przyznawanie kontraktów i zamówień publicznych, po decyzje o lokalnych inwestycjach.
Do tego dochodzi aspekt informacyjny. W wielu takich miejscowościach lokalne media – portale internetowe, gazety, a nawet rozgłośnie radiowe – w dużym stopniu zależą finansowo od samorządu, choćby przez umowy reklamowe czy zlecenia publikacji promocyjnych. Krytycy zniesienia limitu kadencji podkreślają, że ten rodzaj zależności może prowadzić do sytuacji, w której przekaz medialny jest w znacznym stopniu kontrolowany przez rządzących.
W takich warunkach start w wyborach przeciwko wieloletniemu włodarzowi jest nie tylko wyzwaniem politycznym, ale bywa też obarczony osobistym ryzykiem. Pretendent może obawiać się utraty pracy – własnej lub członków rodziny – jeśli jest ona powiązana z instytucjami gminnymi lub lokalnymi kontrahentami. Wypowiedzi uczestników konsultacji zawierały opisy przypadków, w których osoby podejmujące próbę rywalizacji z urzędującym włodarzem po przegranej traciły kontrakty, miały utrudniony dostęp do gminnych przetargów czy były marginalizowane w lokalnych inicjatywach.
Zdaniem przeciwników zniesienia dwukadencyjności, brak takiego ograniczenia może w praktyce prowadzić do „dziedziczenia” władzy – nie w sensie formalnym, lecz faktycznym. Wieloletni włodarz, dysponując zapleczem finansowym, organizacyjnym i medialnym, może wskazać następcę lub kreować lokalną scenę polityczną tak, by utrzymać swoje wpływy na kolejne lata. To, według komentujących, osłabia mechanizmy kontroli społecznej i zmniejsza realną konkurencyjność wyborów, nawet jeśli formalnie każdy mieszkaniec ma prawo kandydować.
Kontrargument: zabetonowanie władzy to mit
Z kolei Unia Miasteczek Polskich (UMP) prezentuje zupełnie inne spojrzenie na sprawę. Organizacja powołuje się na dane z ostatnich kilkunastu lat, według których w ciągu 18 lat w 87 proc. gmin w Polsce zmienił się włodarz – niezależnie od istnienia lub braku formalnych ograniczeń kadencyjnych. Zdaniem UMP, statystyka ta dowodzi, że teza o „zabetonowaniu” władzy jest przesadzona, a sam mechanizm naturalnej wymiany władz lokalnych wciąż działa.
Przedstawiciele organizacji argumentują, że o pozostaniu lub odejściu z urzędu powinien decydować wyłącznie werdykt wyborców przy urnach, a nie odgórnie narzucony przepis ustawowy. W ocenie UMP, limit kadencji jest w istocie ograniczeniem demokratycznego prawa wspólnoty samorządowej do wyboru dowolnej osoby – także tej, która sprawuje funkcję przez wiele lat i w opinii mieszkańców dobrze wypełnia swoje obowiązki.
Podnoszony jest również argument o ciągłości władzy i długofalowych strategiach rozwoju. Wielu włodarzy realizuje inwestycje i projekty, których czas wdrażania znacznie przekracza pięcioletni okres jednej kadencji. W sytuacji, gdy dana osoba po dwóch kadencjach musi odejść, kontynuacja tych przedsięwzięć może być utrudniona, a czasem wręcz przerwana, jeśli nowy włodarz zdecyduje się na zmianę priorytetów.
Zdaniem UMP, rezygnacja z dwukadencyjności zwiększa stabilność zarządzania i pozwala budować trwałe relacje z partnerami zewnętrznymi – zarówno krajowymi, jak i zagranicznymi. Organizacja zwraca uwagę, że w wielu państwach europejskich nie ma sztywnych limitów kadencji na poziomie samorządowym, a zmiany we władzach lokalnych zachodzą na drodze naturalnej konkurencji wyborczej.
Przedstawiciele UMP podkreślają też, że samorządowcy podlegają innym mechanizmom kontroli, takim jak jawność wydatków, kontrola rad gmin czy dostęp obywateli do informacji publicznej. Ich zdaniem, te narzędzia wystarczają, by zapobiegać nadużyciom, a dodatkowe ograniczenia w postaci limitów kadencji są zbędne i mogą pozbawiać społeczności doświadczonych liderów wbrew ich woli.
Jak wygląda obecne prawo i skąd się wzięło
Zasada dwukadencyjności w samorządach została wprowadzona w Polsce w 2018 roku, a jej głównym celem było przeciwdziałanie nadmiernej koncentracji władzy w rękach tych samych osób przez wiele lat. Wójt, burmistrz lub prezydent miasta może obecnie pełnić funkcję przez maksymalnie dwie kadencje z rzędu, przy czym jedna kadencja trwa 5 lat. Po przerwie taka osoba może ponownie ubiegać się o urząd.
Rozwiązanie to wprowadzono w odpowiedzi na obserwacje z lat 90. i początku XXI wieku, gdy w wielu gminach ci sami włodarze rządzili przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Politycy, którzy forsowali zmianę w 2018 r., argumentowali, że długotrwałe pozostawanie na stanowisku sprzyja tworzeniu się nieformalnych układów i osłabia mechanizmy kontroli społecznej.
Co proponuje projekt PSL
Złożony w lipcu 2025 r. projekt grupy posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego zakłada całkowite zniesienie limitu kadencji. W praktyce oznaczałoby to, że wójt, burmistrz czy prezydent miasta mógłby pełnić urząd przez dowolną liczbę kadencji z rzędu, o ile uzyska poparcie mieszkańców w wyborach bezpośrednich.
Autorzy projektu podkreślają, że w wielu przypadkach wymuszona zmiana władzy po dwóch kadencjach prowadziła do przerwania dużych inwestycji lub strategii rozwoju, które wymagały dłuższego czasu realizacji. Wskazują także na aspekt praw wyborców – ich zdaniem, decyzja o tym, czy ktoś ma pozostać na stanowisku, powinna należeć wyłącznie do lokalnej społeczności.

Kadencyjność w Polsce a rozwiązania w innych krajach
W Europie nie ma jednolitego modelu ograniczeń kadencyjnych w samorządach. W takich krajach jak Niemcy, Francja czy Hiszpania burmistrzowie i prezydenci miast mogą sprawować władzę przez dowolną liczbę kadencji, a zmiany personalne wynikają z dynamiki wyborów. Przykładem jest Paryż, gdzie Anne Hidalgo rządzi od 2014 roku i może ubiegać się o kolejne kadencje.
Z kolei w niektórych państwach – np. w części regionów Włoch czy w Kanadzie – istnieją ograniczenia, choć rzadko tak restrykcyjne jak w Polsce. Tam, gdzie je stosuje się w sposób sztywny, celem jest właśnie zwiększenie konkurencyjności i zapobieganie zjawisku „przyspawania” do stanowiska.
Porównania te często pojawiają się w argumentacji obu stron sporu – przeciwnicy zniesienia limitów podkreślają, że w krajach bez kadencyjności często funkcjonują silne lokalne media i niezależne mechanizmy kontrolne, których w Polsce brakuje w wielu gminach.
Społeczne obawy – nie tylko o samorząd
W trakcie konsultacji pojawiły się także głosy rozszerzenia kadencyjności na inne szczeble władzy.
„Uważam, że kadencyjność powinna być rozszerzona na posłów” – (ankieta nr 40732).
Takie opinie pokazują, że temat limitów kadencji stał się dla części obywateli symbolem szerszej potrzeby odświeżenia klasy politycznej i zmniejszenia ryzyka tworzenia się zawodowych elit politycznych oderwanych od codziennych problemów mieszkańców.
Możliwe skutki zniesienia limitów
Według przeciwników zmian, całkowite zniesienie dwukadencyjności w samorządach może prowadzić do:
- wzmocnienia pozycji urzędujących włodarzy kosztem nowych kandydatów,
- zmniejszenia pluralizmu politycznego i konkurencyjności wyborów,
- tworzenia lokalnych oligarchii opartych na układach personalnych i gospodarczych,
- ryzyka marginalizacji opozycji lokalnej.
Z kolei zwolennicy nowelizacji podkreślają, że:
- stabilne przywództwo pozwala skuteczniej realizować długofalowe projekty inwestycyjne,
- wyborcy powinni mieć prawo wybierać lidera tak długo, jak uznają to za słuszne,
- wymuszona zmiana władz bywa kosztowna i dezorganizująca, szczególnie w przypadku dużych miast i gmin realizujących złożone programy rozwoju.

Co dalej z projektem
Po zakończeniu konsultacji społecznych projekt trafi do dalszych prac w komisjach sejmowych. Posłowie będą musieli zdecydować, czy kierować się wyraźnym sprzeciwem blisko 80 proc. uczestników konsultacji, czy przyjąć argumenty o konieczności zwiększenia swobody wyborczej mieszkańców.
Debata o dwukadencyjności w samorządach nie jest więc jedynie dyskusją o technicznym zapisie w Kodeksie wyborczym. To spór o kształt polskiej demokracji lokalnej – o to, jak pogodzić potrzebę rotacji władzy z potrzebą stabilności, i gdzie przebiega granica między ochroną obywateli przed nadużyciami a ingerencją w ich prawo do wyboru.