Według GUS liczba ludności Polski spadnie do 30,9 mln w 2060 roku, a ONZ przewiduje, że do końca stulecia może nas zostać tylko 19 milionów. Prof. Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego ostrzega: bez migracji nie zatrzymamy katastrofy demograficznej.
Kryzys demograficzny w liczbach: Polska się kurczy
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w kwietniu 2025 r. populacja Polski wyniosła 37,4 mln osób, ale według prognoz GUS liczba ta do 2060 roku spadnie o 6,7 mln i zatrzyma się na poziomie 30,9 mln. Połowa mieszkańców będzie miała wówczas ponad 50 lat. Z kolei ONZ przewiduje dalszy spadek do około 19 mln ludzi do 2100 roku.
– Jeśli nie migracja, to na dzisiaj nie ma innej możliwości powstrzymania procesu wyludniania się naszego kraju
– ocenił w rozmowie z PAP prof. Piotr Szukalski, ekspert demografii z Uniwersytetu Łódzkiego.

Ile naprawdę osób mieszka w Polsce? Rozbieżności i szacunki
Prof. Szukalski zwrócił uwagę, że nie znamy dokładnej liczby mieszkańców Polski. Ponad 2 mln osób to emigranci, którzy wciąż są formalnie zameldowani w kraju, a więc uwzględniani w statystykach. Jednocześnie liczba migrantów przebywających w Polsce jest szacowana na 2–3 mln, z czego wielu nie jest zarejestrowanych w oficjalnych systemach.
– W zasadzie można uzasadnić każdą liczbę ludności dla Polski z przedziału od 36 do 40 milionów
– zaznaczył. Przypomniał też, że czynniki losowe, takie jak pandemia COVID-19, mogą nagle i trwale wpłynąć na wzrost umieralności i zaburzyć prognozy.
Migracja jako jedyna realna alternatywa wobec wyludniania
Pytany, co mogłoby zatrzymać spadek liczby ludności, prof. Szukalski odpowiedział:
– Otwórzmy granice i będzie nas 60–70 milionów.
Jak zauważył, dla znacznej części świata Polska jest krajem atrakcyjnym – oferuje legalną pracę, świadczenia socjalne, darmowy dostęp do edukacji i służby zdrowia.
– Dla 20–30 proc. najuboższej ludności świata żyjemy w raju
– dodał.
W jego ocenie tylko zintensyfikowana migracja mogłaby realnie odwrócić trend demograficzny, ponieważ obecne zmiany pokoleniowe i postawy młodych ludzi nie sprzyjają wzrostowi dzietności.
Pokolenie Z redefiniuje sukces. Dzietność dramatycznie niska
Ekspert zaznaczył, że osoby urodzone po 1995 roku – tzw. pokolenie Z – coraz rzadziej postrzegają sukces życiowy przez pryzmat rodziny. Unikając ryzyka i poświęceń, rzadziej decydują się na zakładanie rodzin.
Według danych GUS współczynnik dzietności w Polsce wynosi obecnie zaledwie 1,1 dziecka na kobietę.
– Oznacza to, że pokolenie dzieci zastępuje pokolenie rodziców w 53–54 procentach
– tłumaczy Szukalski.
To trend nie tylko polski – podobne spadki dzietności odnotowuje się w całej Europie, gdzie wskaźniki są wyraźnie niższe niż pięć lat temu.
Polska peryferyjna znika z mapy. Miasta bronią się słabiej
PAP zapytała eksperta, czy możemy się spodziewać masowego wyludniania mniejszych miejscowości w nadchodzących latach. Odpowiedź nie pozostawia złudzeń.
– Widzimy, że tylko największe miasta i ich otoczki się nie wyludniają. Polska peryferyjna jest skazana na „tragedię demograficzną”
– powiedział naukowiec.
W ciągu ostatnich 25 lat aż w 18 powiatach liczba ludności spadła o ponad 20 proc. W Bytomiu ubytek wyniósł 28 proc., w powiecie hajnowskim podobnie, a w krasnostawskim – 27,6 proc. To dane oficjalne, nieuwzględniające niezarejestrowanych migracji.

Europa już się z tym mierzy. Polska musi zacząć planować
Prof. Szukalski zaznaczył, że problem depopulacji dotknął inne państwa Zachodu znacznie wcześniej – Francję, Hiszpanię, Wielką Brytanię czy Niemcy. Tam już dziś wdrażane są strategie urbanistyczne uwzględniające przyszły spadek popytu i możliwe wyburzenia.
– Inwestycje w infrastrukturę planowane są tak, aby za 10–20 lat móc zmienić funkcję budynków albo je rozebrać
– zauważył.
Według eksperta Polska musi pójść podobną drogą i zacząć planować infrastrukturę tak, aby dostosować się do przyszłej, znacznie mniejszej populacji.
Źródło: naukawpolsce.pl