Zaufanie, które boli. Kiedy kobieta w Polsce zachodzi w ciążę tuż po awansie lub podwyżce, państwowy system zamiast chronić – podejrzewa. Zamiast gratulacji, przychodzi kontrola. Zamiast wsparcia, cięcie świadczeń. Kobiety, które uwierzyły w państwo opiekuńcze, mówią dzisiaj o poczuciu zdrady i finansowej pułapce bez wyjścia.
Kobiety w ciąży coraz częściej trafiają na celownik Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. ZUS korzysta z zaawansowanych narzędzi, by typować przypadki „podejrzane” i wstrzymywać wypłatę zasiłków – w ostatnich latach liczba odebranych świadczeń ciążowych wzrosła o ponad 300% rok do roku. Niestety, w tej sieci kontroli giną nie tylko oszustwa, ale i kobiety, które po prostu odniosły sukces zawodowy i zgodnie z prawem zasłużyły na podwyżkę.
„Zaufałyśmy systemowi” – nasz błąd
ZUS od lat kojarzy się z instytucją rodem z innej epoki: kolejki, druczki i decyzje pisane urzędniczym żargonem. Jednak to, co spotyka ciężarne kobiety, nie jest „błędem systemu”. To działanie systemu w czystej postaci. Schemat powtarza się aż nadto często: kobieta awansuje i niemal równocześnie zachodzi w ciążę – a Zakład Ubezpieczeń Społecznych zamiast ochrony wysyła oskarżenie. Legalny awans i legalna ciąża nagle stają się podejrzane. Urzędnicy kwestionują podstawę wymiaru składek (czyli wysokość pensji), obniżają zasiłek chorobowy lub macierzyński, a bywa że cofają prawo do świadczeń całkowicie. Co istotne, ZUS nie musi niczego udowodnić. Wystarczy urzędowe stwierdzenie o „wątpliwości co do rzetelności” – i młoda mama zostaje bez środków do życia.
Iwona, prawniczka z Krakowa, awansowała w kancelarii po latach ciężkiej pracy. Podwyżka i nowa umowa zbiegły się w czasie z początkiem ciąży.
– Wierzyłam, że państwo mnie chroni, więc zgłosiłam wszystko zgodnie z procedurą
– opowiada. Radość nie trwała długo. Trzy miesiące później dostała pismo z ZUS:
„wątpliwości co do rzetelności podstawy wymiaru”.
Jej świadczenie zostało obniżone o ponad połowę. Cała historia awansu i wysiłku – skasowane jednym ruchem decyzji.
Podobnie Katarzyna z Mazowsza. Po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy i szybko zdobyła nowe stanowisko. Wkrótce okazało się, że znów jest w ciąży.
– Myślałam, że to najlepszy scenariusz: rozwijam karierę i powiększam rodzinę
– mówi. Zamiast wsparcia, spotkała ją jednak fala podejrzeń. ZUS nie sprawdził nawet dokumentów ani nie porozmawiał z pracodawcą.
– Po prostu przyszedł list, że mają „podejrzenie pozorności zatrudnienia” i obniżają mój zasiłek. Czułam się, jakbym zrobiła coś złego
– wspomina Katarzyna. Obie kobiety odwołały się od decyzji. Obie usłyszały, że jeśli się nie zgadzają – droga wolna, mogą iść do sądu.
Sukces jako dowód winy
Historie Iwony i Katarzyny nie są wyjątkowe. Sukces zawodowy stał się dla ZUS dowodem… potencjalnego oszustwa. Mechanizm uruchamia się z automatu: awans lub nagła podwyżka przed pójściem na zwolnienie lekarskie wzbudza podejrzliwość urzędu. ZUS z góry zakłada, że kobieta musi coś kombinować – bo przecież „nikt normalny” nie daje wysokiej podwyżki pracownicy, która niedługo urodzi dziecko. Urząd niby zadaje pytania o zakres obowiązków, kompetencje, przebieg kariery, ale z wiarygodnych źródeł wiemy, że odpowiedzi w praktyce go nie interesują, a decyzje są wydane praktycznie w tej zbliżonej treści bez względu na okoliczności. ZUS nie docieka, czy awans był zasłużony. Po prostu nie wierzy. A brak zaufania ma swoją cenę.
Tą cenę płacą kobiety. Mowa często o tysiącach złotych miesięcznie, od których ZUS odcina kobietę w ciąży właśnie wtedy, gdy najbardziej ich potrzebuje. W praktyce wygląda to tak: przyszła matka zostaje nagle z zaniżonym zasiłkiem (albo z żadnym), za to z opłatami, ratami kredytu i kosztami życia, które przecież nie znikają.
– Planowaliśmy z mężem każde wydatki przed porodem. Nagle nasz dochód stopniał prawie do zera, bo ZUS uznał, że zarabiałam za dużo
– opowiada jedna z poszkodowanych.

– Z dnia na dzień zostałam bez środków. Czy ktoś sobie wyobraża taką sytuację?
– pyta retorycznie.
Urzędnicy zdają się odpowiadać: To wasz problem – trzeba było poczekać z ciążą.
Zamiast chronić – karzą. W państwowych kampaniach słyszymy hasła o aktywizacji kobiet, o godzeniu ról zawodowych z macierzyństwem. W realnym życiu kariera kobiety staje się dla systemu pretekstem, by odmówić jej należnych pieniędzy. Paradoksalnie więc, im bardziej ambitna i przedsiębiorcza kobieta, tym większe ryzyko, że zostanie uznana za potencjalną oszustkę.
Skarbonka, która kradnie
– Czułam się tak, jakby państwo powiedziało mi: powinnaś siedzieć cicho i nie wychylać się
– mówi Katarzyna o swoich doświadczeniach. ZUS z założenia ma być solidarną skarbonką: zbieramy składki, żeby pomagać w potrzebie. Coraz więcej kobiet przekonuje się jednak, że to skarbonka jednostronna – łatwo zabiera, trudno oddaje. Gdy przychodzi moment wypłaty świadczenia, zaczyna się polowanie na „nieprawidłowości”.
To polowanie bywa bezwzględne. Urzędnicy potrafią doszukiwać się haków nawet tam, gdzie zdrowy rozsądek każe pukać się w czoło.
– „Może ci noga odrośnie”
– mówią sarkastycznie ludzie, którym po amputacji ZUS przyznał rentę tylko na rok. W przypadku młodych matek logika jest podobna: Awansowałaś tuż przed ciążą? Podejrzane – pewnie ściema. Masz wysoką pensję i zachodzisz w ciążę? Niemożliwe – musimy obciąć zasiłek.
Kobieta sukcesu staje się wrogiem systemu, który z góry zakłada jej złą wolę.
Przepisy oczywiście dają ZUS pewne prawa do kontroli – i nikt nie neguje, że prawdziwe wyłudzenia się zdarzają. Problem w tym, że instytucja zaczyna traktować każdy przypadek według najczarniejszego scenariusza.
– Na 10 takich sytuacji część może jest nadużyciem, ale część jest uczciwa
– komentuje serwis bezprawnik.pl.
Niestety, urzędnicy zdają się zapominać o tej „uczciwej części” przypadków. Zgarniają wszystkich do jednego worka. Z punktu widzenia ZUS to może i efektywne – statystyki wykrytych nadużyć rosną, kontrolerzy mają sukcesy. Ale z punktu widzenia uczciwej obywatelki dzieje się dramat.
– Zrobiłam wszystko zgodnie z procedurą, uwierzyłam, że żyjemy w państwie prawa
– opowiada Joanna, która stała się bohaterką jednej z takich historii. Jej droga do awansu wyglądała modelowo: studia prawnicze, pięć lat doświadczenia, dodatkowe kursy menedżerskie wieczorami. Ciągle przekładała decyzję o dziecku, bo chciała najpierw osiągnąć stabilizację. W końcu się udało – awansowała na samodzielne stanowisko project managera w dużej firmie.
– Pamiętam, jak płakałam ze szczęścia nad mailem z HR: „awans zatwierdzony”
– mówi. Los chciał, że niemal w tym samym momencie dowiedziała się o ciąży. Była przekonana, że to idealny scenariusz – ma stabilną pozycję zawodową, finansowe zabezpieczenie i może spokojnie przygotowywać się do roli mamy.
Zamiast spokoju zaczęły się jednak schody. Joanna zgłosiła w pracy i w ZUS-ie zarówno nową umowę, jak i ciążę.
– Byłam dumna, że wszystko robię oficjalnie, „po dorosłemu”, nic do ukrycia
– wspomina.

Odpowiedź przyszła szybko: Zakład Ubezpieczeń Społecznych zakwestionował jej wynagrodzenie. Urzędnicy uznali, że podstawa jej składek została sztucznie zawyżona – bo przecież „nikt nie daje takiej podwyżki tuż przed macierzyńskim”. Tłumaczenia pracodawcy, dokumenty potwierdzające wieloletnie wyniki Joanny, mail o awansie – to wszystko jakby nie miało znaczenia. Decyzja zapadła zza biurka, na odległość. Świadczenie obniżono do kwoty sprzed awansu.
– To był cios w brzuch. Upokorzenie nie do opisania
– mówi Joanna o momencie otrzymania decyzji.
– System potraktował mnie jak przestępcę. Jakby mój sukces zawodowy był dowodem oszustwa.
Z dnia na dzień młoda, wykształcona kobieta, płacąca przez lata wysokie składki, została pozbawiona bezpieczeństwa socjalnego. Wcześniej razem z partnerem kupili na kredyt mieszkanie, wszystko mieli zaplanowane.
– Nagle mój dochód zniknął. Zostały raty, rachunki i… brzuch, który rósł z każdym tygodniem
– opowiada. Zamiast szykować pokoik dla córki, Joanna walczyła z urzędem o przetrwanie.
Temida z zawiązanymi oczami
W teorii, każdej decyzji ZUS można się odwołać do sądu. Kobiety słyszą to w standardowym pouczeniu: proszę bardzo, złóż odwołanie, „niech sąd rozstrzygnie”. Problem w tym, że rzeczywistość sali sądowej często tylko pogłębia frustrację.
– Mówią: idź do sądu, jak się nie zgadzasz. Tylko nikt nie mówi, że to potrwa lata
– wzdycha Joanna. W jej przypadku prawnik zapowiedział, że na wyrok może czekać 2–3 lata. To wieczność dla matki pozostawionej bez dochodu. Co więcej, wiele kobiet czuje, że Temida w ich sprawach naprawdę ma oczy zawiązane – i to na korzyść systemu.
W polskich realiach sądy często stają po stronie ZUS. Choć Sąd Najwyższy wielokrotnie orzekał, że sama ciąża i podwyżka nie stanowią żadnego dowodu oszustwa (ba, podkreślał, iż nie ma zakazu zatrudniania ciężarnych ani dawania im podwyżek!), to w praktyce niższe instancje nie zawsze te wskazania respektują.
– Wygląda to tak, jakby sądy rejonowe i ZUS były jedną rodziną, trzymały sztamę
– ocenia gorzko Joanna. Jej zdaniem wielu sędziów z automatu wierzy argumentom Zakładu, nawet najbardziej naciąganym.
– Kobieta musi nie tylko udowodnić, że naprawdę pracowała, ale że naprawdę zasłużyła na awans. Jakby to ona była oskarżona o wyłudzenie i musiała się bronić, zamiast to ZUS udowodnić jej winę
– tłumaczy.
Rzeczywiście, prawnicy przyznają, że w takich sprawach ciężar dowodu faktycznie spoczywa na ubezpieczonej. To młoda matka musi przed sądem wykazać, że nie tylko świadczyła pracę, że firma potrzebowała jej na nowym stanowisku, że po jej odejściu zatrudniono kogoś na zastępstwo – innymi słowy, że wszystko odbyło się jak ma to zapisane wg swoich wytycznych ZUS. ZUS za to broni swojej tezy o „pozorności” na bazie poszlak: a to krótki okres zatrudnienia przed zwolnieniem, a to wysoka podstawa składek, a to długie L4 po krótkim stażu. Sędziowie nierzadko przyjmują te argumenty bez większej refleksji. Co jeśli pracodawca nie zatrudnił na zastępstwo nikogo w zamian? Nierzadko to wystarczający dowód, żeby stwierdzić, że Twoja praca była niepotrzebna, fikcyjna, zbędna. Nieważne, czy ktoś inny wykonywał w tym czasie Twoje obowiązki – nie ma zastępstwa, nie ma świadczenia – komentują prawnicy.
Na szczęście są też wyjątki. Coraz częściej sprawy matek idących na urlop macierzyński kończą się wygraną z ZUS w sądzie.
– Trzeba walczyć o swoje, bo da się wygrać
– zapewnia mec. Joanna Kawecka, radczyni prawna specjalizująca się w sporach z ZUS. W jednej ze spraw farmaceutka z Dolnego Śląska udowodniła przed sądem, że jej awans był w pełni zasłużony: zmieniła stanowisko na znacznie bardziej odpowiedzialne, przeszła dodatkowe szkolenia, a pensja wcale nie była wygórowana – i sąd przyznał jej rację. W innym przypadku sąd stwierdził jasno: istotna podwyżka tuż przed zwolnieniem była podyktowana rzeczywistym awansem, a nie chęcią wyłudzenia. Takie orzeczenia napawają nadzieją, że sprawiedliwość jednak istnieje. Niestety, o wielu z nich słyszymy dopiero po latach batalii, gdy wyrok jest prawomocny. W międzyczasie zaś kobiety przechodzą prawdziwe piekło.
Joanna przyznaje, że straciła zaufanie nawet do wymiaru sprawiedliwości.
– Jeśli sędziów wybierają politycy, żeby „pilnowali” państwowych instytucji, to gdzie tu miejsce na zwykłą prawdę?
– pyta retorycznie. Jej słowa nawiązują do głośnych dyskusji o niezależności sądów. Ale nawet pomijając ten wątek – trudno dziwić się emocjom. Młode matki czują się osamotnione i bezbronne w starciu z systemem, który dysponuje sztabem radców prawnych i niemal nieograniczonym czasem. Dla ZUS to „postępowanie wyjaśniające”. Dla kobiety – być albo nie być jej rodziny.
Fałsz polityki rodzinnej
Cała ta sytuacja obnaża brutalną sprzeczność. Z jednej strony rząd deklaruje wsparcie dla rodzin, zachęca kobiety do aktywności zawodowej, ba – martwi się niską dzietnością. Z drugiej strony mamy urzędników ścigających ciężarne za to, że ośmieliły się dobrze zarabiać. Oficjalna polityka: „Rodzina 500+”, „Mama 4+”, ulgi, becikowe, słodkie obrazki uśmiechniętych rodziców na broszurach. Rzeczywistość: kobieta w ciąży traktowana jak kombinator, któremu trzeba patrzeć na ręce.
– To jakaś paranoja. Państwo mówi: dawajcie dzieci, ale jak już jesteś w ciąży i nie daj Boże awansujesz, to dowalimy ci problemów, ile wlezie
– komentuje jedna z bohaterek. Wiele z nich przyznaje, że gdy słyszą slogany o „bezpieczeństwie socjalnym” czy „ochronie kobiet w ciąży”, ogarnia je pusty śmiech. Śmiech przez łzy.
Eksperci alarmują, że takie działania państwowych instytucji mogą dodatkowo zniechęcać Polki do rodzenia dzieci.
– Jak wytłumaczyć młodej kobiecie, by się nie bała założyć rodziny, skoro nawet własny kraj staje się wobec niej wrogi?
– pyta retorycznie radca Kawecka (pit.pl). Przypadki, w których ZUS wyraźnie przekroczył swoje kompetencje, podważając realne umowy o pracę, podkopują zaufanie do państwa prawa. Bo jeśli uczciwa obywatelka po latach płacenia składek zostaje na lodzie, to jak wierzyć zapewnieniom, że „system ci pomoże, gdy znajdziesz się w potrzebie”?
– Nie każda młoda matka to oszustka!
– przypomina mec. Kawecka. Prawo nie zabrania ani zatrudnienia kobiety w ciąży, ani podwyżki jej pensji – inne podejście byłoby jawną dyskryminacją ze względu na płeć i stan zdrowia. ZUS zdaje się jednak patrzeć na przyszłe mamy przez pryzmat cyfr i wskaźników nadużyć. Zapomina, że za każdą sprawą stoi człowiek. A właściwie – dwójka ludzi: matka i jej nienarodzone dziecko. Odbierając im świadczenia, państwo de facto uderza w tych najbardziej bezbronnych.
Głos, którego nie słychać
Historie pokrzywdzonych kobiet rzadko przebijają się do mediów.
– Tego głosu nie usłyszysz w telewizji. Nikt się nami nie przejmuje
– mówi Joanna.
– Łatwo nas wymazać ze statystyk.
Faktycznie, trudno o oficjalne dane, ile takich decyzji zapadło i ilu osobom ZUS obniżył podstawę zasiłku z powodu „podejrzeń”. Wiadomo tylko, że skala kontroli rośnie lawinowo, a odwołań do sądów przybywa. Każde takie odwołanie to jednak walka Dawida z Goliatem: młoda matka kontra potężna instytucja z budżetem państwa za plecami.
W rozmowach między sobą poszkodowane przyznają, że czują się ukarane za swoją uczciwość i naiwność.
– Trzeba było kombinować, nie byłoby problemu
– mówią z goryczą. Niektóre żartują, że lepiej było zostać bezrobotną albo przejść „na czarno”, bo wtedy przynajmniej nie płaciłyby wysokich składek za iluzoryczną ochronę. Tak rodzi się oburzenie i bunt wobec systemu, który zdaje się karać właśnie tych, którzy grali fair.
„Jakby sukces był winą”
– System traktuje mnie jak podejrzaną. Jakby sukces był czymś, za co trzeba się tłumaczyć
– ocenia Iwona.
– Czułam się jak intruz. Jakby państwo mówiło: nie powinnaś się wychylać, po co ci awans?
– dodaje Katarzyna.
– Tyle się mówi o równouprawnieniu, a w praktyce co? Bujda na resorach. Państwo opowiada bajki o wspieraniu kobiet, a potem samo je podkopuje
– mówi kolejna z naszych rozmówczyń.
– Gdyby to spotkało samotną matkę bez rodziny – nie wiem, jak miałaby przeżyć. Chyba cud by ją uratował
– przyznaje Joanna, której pomogli partner i bliscy. Ona i tak wpędziła się w długi, próbując przetrwać.
– Musiałam wziąć pożyczkę na prawnika, żeby walczyć o swoje. Absurd, prawda? Najpierw państwo zabiera mi środki do życia, a potem muszę się zapożyczyć, żeby to odzyskać.
Joanna wylicza, że wpadła już w spiralę zadłużenia: najpierw zjadły się oszczędności, potem raty kredytu przestały być spłacane, doszły odsetki, karta kredytowa, prośby o pomoc finansową.
– Tyle się mówi o złych „spiralach długów”, a nikt nie powie, że to ZUS może cię do niej wpędzić. Legalnie, jednym podpisem.
Te słowa to mocne oskarżenie i dramatyczne świadectwo zarazem. Historie takich jak Joanna każą zadać pytanie: co poszło nie tak z naszym państwem? System, który z definicji miał chronić słabszych, tutaj uderza w tych najsłabszych. Obietnica bezpieczeństwa okazuje się iluzją, gdy przychodzi co do czego.
Państwo nie wierzy kobietom
Legalny awans, legalna ciąża, legalna praca – a jednak dla urzędników to zbyt piękne, by było prawdziwe. Ciężarna kobieta w oczach ZUS staje się z góry winna, dopóki nie udowodni swojej niewinności. To nie jest pojedynczy błąd, to mechanizm. To nie nadgorliwość pojedynczego urzędnika, ale przyjęta praktyka działania.
Mechanizm jest prosty: przyjmij składki, a gdy przyjdzie wypłacać – znajdź powód, żeby nie dać. Z perspektywy państwowego budżetu pewnie to się nawet „zgadza”. Ale z perspektywy obywatela – jest głęboko nieuczciwe. Zaufanie do państwa zostało tu wykorzystane i zawiedzione. Kobiety, które zaufały, że system je wesprze w macierzyństwie, zostały pozostawione same sobie, a nawet potraktowane jak oszustki.
Trudno o bardziej dobitny przykład, jak instytucja może wypaczyć swoją misję. ZUS – Zakład Ubezpieczeń Społecznych – w tych historiach jawi się raczej jako Zakład Podejrzeń Społecznych. Temida miała być ślepa, ale nie na krzywdę obywatela – tymczasem tu ślepą udaje, gdy dzieje się niesprawiedliwość. Państwo nie wierzy kobietom. A kobiety przestają wierzyć państwu.
„Ucz się, rozwijaj, ale miej plan B – bo państwo cię nie ochroni”
– mówi Joanna, zapytana co powiedziałaby młodej Polce planującej dziecko. Gorzkie? Być może. Ale po tym, co przeszła, trudno oczekiwać innej puenty.
Źródła:
- Interia Biznes – ZUS lawinowo odbiera zasiłek ciężarnym. Wzrost o 300 proc. rok do roku
- Bezprawnik – Nie każda podwyżka przed zajściem w ciążę to wyłudzenie. Z ZUS da się wygrać – wystarczy nie kombinować
- Interia Biznes – Dostała podwyżkę w pracy. ZUS poszedł do sądu
- PIT.pl – Matki kontra ZUS w sądach. Kto wygrywa postępowania o zwrot wypłaconych zasiłków?
- Sąd Najwyższy – Wyrok z 8 marca 2022 r., sygn. III USKP 56/22
