Umowa o pracę. Czy to śmieciówka w garniturze? 50% dziś, 30% jutro

Data:


„Mam etat, więc jestem bezpieczny” – mówi Tomek, z satysfakcją spoglądając na pasek swojej wypłaty. Widzi pokaźne potrącenia i traktuje je jak rządową składkę na przyszłą polisę: płaci dużo, więc na końcu musi czekać porządna ochrona. To mit, w który w Polsce wierzymy z wygody. Prawda jest trudniejsza: etat nie jest gwarancją, tylko abonamentem na obietnicę – obietnicę, którą państwo nie będzie w stanie spełnić… i którą po drodze Państwo „przeliczy” na nowo. Bez opcji na odwołanie.

Kilka pięter niżej, w tej samej rzeczywistości, inna historia: Marzena dostaje awans i podwyżkę, a niedługo potem zachodzi w ciążę. Gdy wydaje się, że wszystko powinno być pod kontrolą – zaczyna się stres. Do akcji wkracza ZUS z kontrolą, padają pytania o „racjonalność” wysokości jej wynagrodzenia, w tle pojawia się słowo-klucz: „pozorność”. Nie dlatego, że złamała prawo, ale dlatego, że państwo ma odruch podejrzliwości wobec ludzi, którzy próbują skorzystać z przysługujących im uprawnień.

To nie jest tekst o tym, że emerytury są niskie. To jest tekst o mechanizmie: płacisz jak za złoty pakiet, dostajesz byle co. I masz jeszcze żyć w przekonaniu, że to normalne – ba! To najlepsze co mogło Cię spotkać!


Fakty: <30% to nie publicystyczna przesada

Zacznijmy od twardych danych. Mniej niż 30% – taką właśnie część ostatniej pensji może w przyszłości stanowić emerytura z ZUS przeciętnego pracownika. To nie alarmistyczna publicystyka, tylko prognoza z oficjalnego materiału ZUS. Według wyliczeń, przy założeniu pracy do 67. roku życia przeciętna stopa zastąpienia brutto (relacja emerytury do ostatniego wynagrodzenia) spadnie z ok. 53% w 2013 r. do 28,7% w 2060 r.. Jeśli zaś utrzymamy obecny wiek emerytalny 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn, to w 2060 r. stopa zastąpienia może wynieść zaledwie 18,7%. Na twardych liczbach – jeśli dziś zarabiasz 6.000 na rękę, to Twoja emerytura wyniesie 1.122 zł! (przy jednoczesnej daninie miesięcznej jaką wpłacasz do budżetu na poziomie  6.000 zł miesięcznie!) To właśnie moment, w którym wiara, że „etat = bezpieczeństwo” zderza się z faktami: nawet jeśli system wypłaci emeryturę, będzie ona stanowić coraz mniejszy ułamek ostatniej pensji.


Polisa „złota” w cenie, „śmieciowego” świadczenia

Wyobraźmy sobie ubezpieczenie domu. Płacisz składkę jak za pakiet od wszystkiego: pożar, zalanie, kradzież, wichura, szkody sąsiadów. Ale kiedy przychodzi szkoda – ubezpieczyciel mówi: „wypłacimy, ale tylko za framugę. I to po odjęciu amortyzacji, bo framuga miała już swoje lata”. Podobnie działa w Polsce umowa o pracę: cena (podatki i składki z pensji) jest jak za pełną ochronę, a przewidywana wypłata na starość – jak z pakietu podstawowego. W przyszłości śmieciowe emerytury – to nie demagogia, to policzalny i udokumentowany fakt. Na pasku wynagrodzenia widać, ile znika co miesiąc, ale prognozowana emerytura przypomina odszkodowanie okrojone do minimum.

Mało tego: nie liczy się tylko, ile procent pensji dostaniesz na emeryturze, ale jak długo realnie będziesz to świadczenie pobierać. Innymi słowy – czy dożyjesz wieku emerytalnego i ile lat życia na emeryturze Ci statystycznie zostanie. Ten element często umyka w rozmowach o bezpieczeństwie z etatu, a kompletnie zmienia rachunek.


Kto doczeka emerytury – i na jak długo?

Dane o dożywaniu do wieku emerytalnego są brutalne w swojej wymowie. Według najnowszych danych GUS (przeanalizowanych przez Stowarzyszenie Demagog), w 2023 r. do 65. roku życia dożyło tylko 77,95% mężczyzn. Innymi słowy, prawie co czwarty Polak nie doczeka emerytury. Gdzie są ich pieniądze które odkładali całe życie? W przypadku kobiet odsetek dożywających wieku emerytalnego jest znacznie wyższy – 93,93% – ale to wciąż oznacza, że część ubezpieczonych kobiet również nigdy nie skorzysta ze swoich składek.

Kolejne pytanie: ile lat życia przeciętnie pozostaje tym, którzy wiek emerytalny osiągną. Według tych samych danych, mężczyzn w wieku 65 lat czeka średnio jeszcze ok. 16 lat życia, a przeciętna kobieta po osiągnięciu swojego wieku emerytalnego (60 lat) ma przed sobą ok. 24 lata życia. To jednak nie jest to samo co średni czas pobierania emerytury liczony dla całej populacji pracujących – bo uwzględnia tylko tych, którzy doczekali. Analiza Demagoga pokazuje wyliczenia łączące oba elementy (prawdopodobieństwo dożycia + dalsze trwanie życia): średni czas przebywania na emeryturze wynosił w 2023 r. ok. 12,6 roku dla mężczyzn oraz 22,9 roku dla kobiet.

Oto właśnie stopień dożycia w praktyce: system nie dość, że obiecuje niewiele, to statystycznie wypłaca świadczenie tylko przez ograniczony okres – a część płacących składki nie zobaczy z nich nic. Wniosek: płać przez 40 lat 50% pensji z umowy o pracę, a Państwo wypłaci Ci po 40 latach obracania tymi środkami 18,7% o ile w ogóle, bo przecież może nie dociągniesz.


Coraz niższy „zwrot z etatu” – ryzyko ekonomiczne

Spadek stopy zastąpienia wpisany jest w konstrukcję systemu i ujawniony w prognozach. Mówiąc wprost: państwowy system emerytalny zapowiada nam coraz niższy „zwrot” z każdej odłożonej złotówki. Jeżeli ZUS sam prognozuje spadek stopy zastąpienia do około 28% (a nawet około 19% przy niższym wieku emerytalnym), to znaczy, że etat jako forma zabezpieczenia na starość będzie dawał nam znacznie mniej niż dawał Twoim rodzicom. Można to nazwać ryzykiem ekonomicznym wbudowanym w obecny wadliwy system – młodsze pokolenia, mimo opłacania składek, otrzymają znacznie niższy ekwiwalent swojej pensji niż obecni emeryci. Przypomnimy,  próby naprawienia systemu w przeszłości skończyły się rozgrabieniem środków z II i III filara – w imię lepszych emerytur dziś.

Bolesna matematyka: Sprawdźmy intuicyjnie, czy to, co płacisz, ma sens jako „polisa”, gdy porównać do alternatywy rynkowej. Załóżmy, że przez 40 lat pracy odkładasz równowartość 19,52% pensji (tyle wynosi łączna składka emerytalna od pensji brutto). To nasz kapitał składkowy. Teraz załóżmy, że system obiecuje Ci emeryturę równą ok. 30% ostatniej pensji (blisko prognozowanych 28,7%). Ile w sumie otrzymasz? Jeśli będziesz pobierać świadczenie 10 lat, dostaniesz równowartość około 3 swoich rocznych dochodów (30% × 10 lat). Nawet gdybyś pobierał je 20 lat, mówimy o kwocie około 6 rocznych dochodów. Tymczasem, gdyby te same kwoty zamiast do ZUS trafiały na prywatne konto inwestycyjne, rosłyby z czasem. Przy umiarkowanej stopie zwrotu rzędu 5%–7% rocznie, Twój kapitał po 40 latach byłby równy mniej więcej kilkudziesięciu rocznym pensjom. Prosty rachunek: przy 7% rocznie wartość odłożonych składek mogłaby urosnąć do ok. 39 rocznych dochodów, podczas gdy 10 lat emerytury po 30% pensji to niecałe 7,7% tego kapitału. Weźmy pod uwagę stopień dożycia (nie każdy dożyje i będzie pobierał świadczenie): skoro do emerytury dożywa niespełna 78% mężczyzn, to oczekiwana wypłata dla statystycznego mężczyzny kurczy się o kolejne kilkanaście procent. Innymi słowy, realnie może to być tak, jakbyś odzyskał zaledwie około 5% wartości, którą mogłyby wypracować Twoje składki, gdybyś inwestował je samodzielnie. Nawet przy ostrożniejszym założeniu 5% stopy zwrotu, otrzymujesz z powrotem może ~10% tego, co mógłbyś zgromadzić na rynku – wciąż ułamek, a nie obiecane „30%”. Co więcej, gdybyś inwestował środki sam – to w razie Twojej śmierci kwoty nie przepadają, lecz dziedziczone są w rodzinie.

Wniosek? ZUS to nie inwestycja, tylko transfer pokoleniowy i mechanizm redystrybucji. Żeby była jasność: system państwowy ma inne cele niż maksymalizacja zysku. Jeśli jednak wierzysz, że mając etat masz „polisę, która się opłaca”, matematyka mówi coś innego. Opłaca się – w sensie finansowym – głównie państwu. Nie bez powodów politycy, opłacani z Twoich środków będą nazywać każdą inną formą zatrudnienia niż umowa o pracę „śmieciówką”, tymczasem fakty są takie, że to umowie o pracę bliżej do definicji śmieciówki, niż innym formom zatrudnienia.


Bezpieczeństwo pod znakiem zapytania – ryzyko instytucjonalne

W teorii umowa o pracę jest „bezpieczna”, bo państwo stoi za systemem. W praktyce istnieje jeszcze ryzyko instytucjonalne: nie tylko ważne jest, ile dostaniesz, ale czy ktoś Ci tego nie zakwestionuje po drodze. W Polsce wciąż udajemy, że ten problem nie istnieje – a istnieje, bo relacja obywatel–instytucja jest asymetryczna. Jak opisuje prawniczka w rozmowie z Forbesem, urzędnicy ZUS praktycznie nie ponoszą osobistej odpowiedzialności za błędne czy bezprawne decyzje – odpowiada za nie cały „łańcuch” osób, więc odpowiedzialność się rozmywa. Do tego inspektorzy są rozliczani z planu wpływów ze składek, a nie z rzetelności. Nietrudno się domyślić motywacji: znaleźć jak najwięcej podstaw, by ściągnąć dodatkowe składki, nawet jeśli koncepcja nie ma szans obronić się w sądzie.

Padają konkretne przykłady. W materiale Forbesa prawniczka opowiada o sprawie, w której ZUS wymyślił, że „rzeczywistym pracodawcą” nie jest spółka zatrudniająca pracowników (spółka zależna), lecz jej spółka matka – większościowy udziałowiec. Na tej podstawie wydano ponad tysiąc decyzji i naliczono ok. 25 mln zł zaległych składek, przy czym klient nawet nie wiedział o postępowaniu. Nie zawiadomiono go, nie przeprowadzono u niego kontroli, nie dano szansy na wyjaśnienia – pewnego dnia dostał po prostu kartony wypełnione decyzjami. Sprawa ciągnęła się 6 lat, setki postępowań zablokowały na długo pracę sądu. ZUS przegrał wszystkie sprawy, tysiąc do zera, a mimo oczywistej porażki w ZUS nikt nie poniósł żadnych konsekwencji. Mało tego, z relacji wynika, że inspektor inicjujący tę akcję otrzymał… wyrazy uznania. Klient zaś otrzymał 240 zł zwrotu kosztów procesu.

Co to wszystko oznacza w kontekście „bezpieczeństwa etatu”? Tysiące zakwestionowanych świadczeń macierzyńskich, źle obliczonych emerytur – to dziś standard, o czym już pisaliśmy. Jeżeli instytucja działa w logice „najpierw wydajemy decyzję, a obywatel niech się potem broni”, to bezpieczeństwo wynikające z umowy o pracę okazuje się złudne. Staje się ono zależne od tego, czy masz czas, siłę i pieniądze, by dochodzić swoich praw. Twoja emerytura, twoje macierzyństwo zmieni się w walkę z systemem, bezdusznym w którym finał nie jest wcale taki oczywisty, wyroki sądów mimo, że powinny bronić sprawiedliwości nierzadko potrafią zaskoczyć obywatela. To jeden z powodów, dlaczego ZUSowi opłaca się kwestionować, podważać, obcinać świadczenia.  To jest sedno – umowa o pracę to faktyczna „śmieciówka” – nie dlatego, że sama umowa jest zła, ale dlatego, że państwo sprzedaje narrację ochrony, a serwuje logikę aparatu urzędniczego.


Co na to obrońcy etatu?

Oczywiście, umowa o pracę daje pracownikowi realne korzyści tu i teraz. Kodeks pracy gwarantuje m.in. prawo do płatnego urlopu, normowany czas pracy, minimalne wynagrodzenie, ochronę przed zwolnieniem w niektórych sytuacjach (choćby dla kobiet w ciąży czy działaczy związkowych). Niestety etat to zmniejszanie wynagrodzeń o składki emerytalne i ubezpieczenie chorobowe – co w przypadku innych umów cywilnoprawnych czy samozatrudnieniu zostaje w Twoim portfelu i możesz tym zarządzić sam – inwestując i kupując solidne polisy zdrowotne.


Czemu więc etat, mimo, że gorszy dla nas, powszechnie uznawany jest za lepszy?

Tu wkraczają mechanizmy psychologii społecznej – ludzie (jako jednostki i jako społeczeństwo) mają silną potrzebę myślenia, że system, w którym żyją – państwo, rząd, instytucje – jest w gruncie rzeczy słuszny, dobry i nas chroni. Nawet jeśli fakty temu przeczą, włączają się mechanizmy obronne – „tak musi być”,  „to dla naszego bezpieczeństwa”. Ta iluzja pełni funkcję uspokajającą – pozwala nie żyć w ciągłym stresie, lęku i poczuciu chaosu. Łatwiej jest wierzyć, że „ktoś nad tym panuje i on ma rację a system nas chroni a nie okrada”.  W języku potocznym można by to opisać jako iluzja bezpieczeństwa i komfortowa wiara w opiekuńcze państwo. Innym mechanizmem gruntowanie poznanym na gruncie psychologii który jest wykorzystywany systemowo to efekt autorytetu –  mamy skłonność przeceniać rację i wiarygodność osób uznawanych za autorytety (urzędnik, profesor, lekarz, „pan w garniturze w TV”), nawet gdy ich argumenty są słabe albo nie znamy faktów.


Mimo więc tego, że etat daje pewien poziom bezpieczeństwa na bieżąco, to w praktyce rodzi on oskarżenia o „abonament na obietnicę”. Skoro pracownik płaci wysoką cenę w postaci podatków i składek w zamian za ochronę, to ma prawo oczekiwać przewidywalności i uczciwości. Tymczasem prognozy pokazują, że przyszłe świadczenia będą niskie, a praktyka pokazuje, że instytucja potrafi podważać nawet wcześniej przyznane prawa (działając na zasadzie „najpierw decyzja, potem sąd”). Trudno udawać, że to normalna transakcja, skoro obietnica bezpieczeństwa realizowana jest wybiórczo i w okrojonej formie. Nic nie chroni nas również przed tym, że w przyszłości rząd szukając oszczędności jeszcze bardziej przytnie świadczenia zdrowotne i inne, środków finansowych będzie przecież mniej.

Kto podpisałby polisę, która z góry zapowiada wypłatę <10% tego, co wpłaciłeś – i to tylko pod warunkiem, że dożyjesz momentu wypłaty?


Co można z tym zrobić?

Od państwa:

wymagajmy przejrzystości i odpowiedzialności. Jeśli państwo oczekuje lojalnego płacenia składek, musi zapewnić przewidywalność i sprawiedliwe traktowanie. Minimalny pakiet: publikacja twardych danych o sporach z ZUS (ile decyzji jest uchylanych, ile podtrzymywanych – z podziałem na kategorie spraw i oddziały), jawne wytyczne dla kontroli, realna odpowiedzialność urzędników za rażące naruszenia procedur (koniec z rozmywaniem winy w „łańcuchu decyzji”). Bez tego obywatele nadal będą traktować system z rosnącą nieufnością.

Dla siebie:

nie traktuj ZUS-u jako jedynego planu A. To może brzmieć brutalnie, ale jest racjonalne. Skoro matematyka pokazuje, że system zwraca Ci ułamek tego, co mógłby wypracować kapitał, a do tego istnieje ryzyko batalii o należne świadczenia – ZUS powinien być traktowany jako absolutne minimum zabezpieczenia. Wszystko ponad to warto organizować we własnym zakresie: oszczędności emerytalne, inwestycje, ubezpieczenie zdrowotne, poduszka finansowa. Innymi słowy, nie warto składać wszystkich jaj do jednego państwowego koszyka.

Dla kobiet:

nagłaśniajmy przypadki podejrzliwości i systemowego ataku wobec ciężarnych. Historie podobne do opisanej na wstępie – gdy ZUS z góry zakłada, że podwyżka przed ciążą to „fikcja” pod zasiłek – wymagają światła dziennego. To pole dla dziennikarzy i organizacji obywatelskich: pokazywać powtarzalność takich praktyk, język uzasadnień decyzji oraz ich skutki dla kobiet. System, który karze kobiety za aktywność zawodową przed macierzyństwem, sam wystawia sobie najgorsze świadectwo. Tylko ujawniając te mechanizmy możemy wymusić zmianę nastawienia instytucji.

Właśnie z perspektywy tych faktów warto oceniać cały szum medialny o reformę PIP i nadanie im uprawnień do przekształcania umów cywilno-prawnych w umowy o pracę, przy jednoczesnym braku woli do zmiany w zakresie twardej odpowiedzialności urzędnika za jawnie dyskryminacyjne i wadliwe decyzje.

Kto podpisałby polisę, która z góry zapowiada wypłatę między 5% a 10% wpłaconych składek?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij post:

Popularne

Czytaj więcej
Related

Wreszcie zarobki w ofertach pracy! Jakie inne zmiany w Kodeksie pracy od grudnia 2025?

Od 24 grudnia 2025 r. zarobki w ofertach pracy...

Szkolenie po godzinach? Sprawdź, kto za to płaci i czy należy ci się nadgodzinowe wynagrodzenie

PIP wyjaśnia, kiedy pracodawca musi zapłacić za szkolenie i...

Sport na ekranie. Co to jest DigiCycle?

Rzeczywistość mieszana w sporcie przestaje być ciekawostką technologiczną. Platformy...