Symetryzm – empatia dla bandyty – dlaczego pozorny obiektywizm jest groźny

Data:

Nie każdy ma rację, choć często udajemy, że tak jest.

Wiele mediów i komentatorów próbuje dziś pokazywać „dwie strony” każdego sporu w imię obiektywizmu. Taka pozorna bezstronność – nazywana symetryzmem – często stawia prawdę i propagandę na jednej szali. W efekcie odbiorcy tracą orientację, kto jest winny nadużyć, a kto pada ofiarą. Dlaczego ta fałszywa równowaga może zagrażać debacie publicznej i demokracji?


Czym jest symetryzm?

Symetryzm to postawa polegająca na konsekwentnym obarczaniu winą obu stron konfliktu, nawet gdy fakty jasno wskazują sprawcę.

Zwolennicy symetryzmu twierdzą, że to dziennikarski obiektywizm – unikanie opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron. Krytycy odpowiadają, że w praktyce bywa to fałszywa równowaga i oportunizm. Przykładem „symetrycznej” narracji jest twierdzenie: „Wiadomości” TVP to propaganda, ale przecież „Fakty” TVN też są stronnicze – jedni warci drugich.” Na pierwszy rzut oka brzmi to jak wyważona opinia, w rzeczywistości jednak miesza rzetelne dziennikarstwo z polityczną propagandą. Jak zauważono w branżowej analizie mediów, każdy, kto oglądał oba serwisy, widział że „Fakty” realizowały standardy dziennikarskie, podczas gdy „Wiadomości” służyły niemal wyłącznie partyjnej narracji. Sprawa się zdezaktualizowała, gdy „Wiadomości” z TVP zniknęły. Problem pozostał.

Symetryzm odwraca uwagę od rzeczywistych problemów. Zamiast nazwać jasno, kto łamie zasady, a kto jest ofiarą, symetrysta rozmywa ocenę: „wszyscy trochę zawinili”. Takie podejście stało się w Polsce na tyle powszechne i kontrowersyjne, że samo słowo „symetrysta” bywa używane jak obelga. Dziennikarz Konrad Piasecki ironicznie zauważył, że „Symetryzm to nowe określenie obiektywizmu i zdrowego rozsądku, ale używane jako obelga. Śmieszne i niemądre.” Z drugiej strony publicysta Tomasz Lis ripostował, że symetryzm to raczej eufemizm na oportunizm. Spór wokół tego terminu obrazuje, jak bardzo podzielone są środowiska medialne.


Symetryzm w relacjach z protestów

Jednym z pierwszych głośnych przykładów symetryzmu były relacje z protestów Ogólnopolskiego Strajku Kobiet jesienią 2020 roku. W Warszawie 30 października 2020 na ulice wyszło pokojowo około 100 tysięcy ludzi, sprzeciwiając się zaostrzeniu prawa aborcyjnego. W tym samym czasie niewielkie grupy agresywnych pseudokibiców i nacjonalistów atakowały uczestniczki marszu – rzucano w tłum race i gaz, doszło do bójek. Policja zatrzymała łącznie 37 osób, z czego 35 to członkowie skrajnie prawicowych bojówek. Kilka osób odniosło obrażenia; m.in. działacz Jan Śpiewak został trafiony racą, poseł Bartłomiej Sienkiewicz został zaatakowany gazem.

Fakty Plus Informacje
Autorstwa Tomasz Molina – Praca własna, CC BY-SA 4.0

Mimo tych faktów, w niektórych mediach – zwłaszcza publicznych i sprzyjających władzy PIS – usiłowano przedstawić sytuację jako „starcia dwóch równorzędnych stron”. W TVP Info i pokrewnych programach sugerowano, że demonstrantki również były agresywne, że „obie strony przesadzały” i wzajemnie się prowokowały. Dziennikarze prorządowi wyciągali pojedyncze ostre hasła z tłumu (np. wulgarne antyrządowe slogany), by zrównać je z fizycznymi atakami bojówek, jak gdyby były porównywalne. To klasyczny przykład symetryzmu: zamiast jasno przekazać, kto był napastnikiem, a kto ofiarą, rozmyto odpowiedzialność.

W publicznym komentarzu na antenie TVP Info padło zdanie: 

„Trudno mówić o jednej stronie, która była winna. Protesty kobiet pełne były agresji i prowokacji, a druga strona tylko broniła swoich wartości” 

– stwierdził wtedy publicysta Rafał Ziemkiewicz. Taka narracja odwracała role: agresorów przedstawiała jako broniących się patriotów, a pokojowe demonstrantki – jako rzekomo równie agresywną stronę konfliktu. Tymczasem niezależne media i nagrania z protestów jednoznacznie pokazywały, że przemoc inicjowali skrajni prowokatorzy, a kobiety i ich sojusznicy byli ofiarami tych ataków. Symetryczne relacje utrudniły jednak wielu osobom zrozumienie, co naprawdę wydarzyło się na ulicach.


Zabójstwo Pawła Adamowicza: rozmywanie winy

Symetryzm pojawił się również w narracji po tragicznym wydarzeniu, jakim było zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. 13 stycznia 2019 roku podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zamachowiec wtargnął na scenę i śmiertelnie ranił nożem Adamowicza. Sprawca – młody mężczyzna z kryminalną przeszłością – zaraz po ataku krzyczał, że rzekomo „Platforma Obywatelska go torturowała” i że „siedział za niewinność”. Były to absurdalne rojenia, ale odzwierciedlające język nienawiści i teorie spiskowe, jakie od lat obecne były w mediach sprzyjających rządowi. Przez wiele miesięcy telewizja publiczna TVP przedstawiała Pawła Adamowicza jako wroga i obiekt ciągłych ataków – włącznie z sugestiami korupcji i kampanią oszczerstw. Po tragedii nasunęło się pytanie, na ile taka atmosfera nienawiści mogła przyczynić się do zamachu.

Fakty Plus Informacje
Autorstwa Grzegorz Mehring / Archiwum ECS, CC BY-SA 4.0

Jednak politycy obozu rządzącego Prawa i Sprawiedliwości i media publiczne nie zdobyły się na refleksję. Zamiast potępić język nienawiści czy choćby się od niego zdystansować, postanowiono… odwrócić narrację. Już następnego dnia po śmierci Adamowicza główne wydanie „Wiadomości” TVP skupiło się na rzekomej agresji opozycji. Pokazano kompilację ostrych wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej oraz Jerzego Owsiaka (szefa WOŚP), sugerując, że to oni swoimi słowami zatruwają debatę publiczną. Ani słowem nie wspomniano o nagonce na Adamowicza w TVP ani o klimacie pogardy wobec opozycji, który mógł zainspirować zamachowca.

Szef „Wiadomości” tłumaczył później, że w materiale pokazano tylko „najbardziej drastyczne cytaty” – tyle że były one wyłącznie z jednej strony sceny politycznej. Przekaz dla widza brzmiał jasno: winna jest opozycja i Owsiak, bo używali ostrego języka. Symetryzm posłużył tu do wybielenia własnej strony – skoro „wszyscy politycy są agresywni w słowach”, to nikt konkretny nie ponosi moralnej odpowiedzialności za nakręcanie nienawiści. Rządzący udawali, że nic się nie stało, a tragiczny finał uznali za niezależny wybryk szaleńca. To wygodne podejście: „każdy trochę winny, nikt naprawdę odpowiedzialny”. W efekcie nie podjęto żadnych działań, by ograniczyć hejt w mediach publicznych.


Jednooka KRRiT

W sytuacji rosnącej propagandy i mowy nienawiści w mediach naturalne jest pytanie: gdzie była Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji? KRRiT, jako konstytucyjny organ państwa, ma stać na straży wolności słowa oraz dbać o interes publiczny w mediach. To do niej należy reagowanie, gdy standardy rzetelności dziennikarskiej są łamane. W praktyce jednak po przejęciu władzy przez PiS w 2015 r. KRRiT straciła niezależność i przestała pełnić rolę bezstronnego arbitra. Nowa większość parlamentarna obsadziła Radę swoimi ludźmi – dość powiedzieć, że w 2022 roku wszystkie pięć miejsc w KRRiT zajmowali nominaci powiązani z obozem rządzącym PIS. Przewodniczącym został Maciej Świrski – były wiceszef PAP, jawnie sympatyzujący z PiS i znany z krytykowania niezależnych mediów.

Od tego czasu zamiast równoważyć różne interesy, KRRiT często działała jednostronnie. Gdy media publiczne eskalowały ataki propagandowe (np. wymierzone w Pawła Adamowicza, Jerzego Owsiaka, środowiska LGBT czy uchodźców), Rada milczała. Nie wszczynano postępowań, nie nakładano kar, nawet nie upominano nadawcy. Dla kontrastu – gdy tylko media prywatne emitowały treści krytyczne wobec władzy, KRRiT reagowała z surowością.

Ta asymetria w działaniu jest dobrze udokumentowana. Na przykład telewizja TVN była wielokrotnie karana za programy niewygodne dla rządu, często pod pretekstem naruszenia „interesu publicznego” według wątpliwej interpretacji. Najgłośniejszy przypadek to nałożona w 2017 roku rekordowa kara 1,479 mln zł na TVN24 – za sposób relacjonowania protestów opozycji w Sejmie. Choć później tę karę uchylono pod naciskiem opinii międzynarodowej, sam fakt mówi wiele o intencjach Rady. W 2023 roku KRRiT znów uderzyła w niezależnego nadawcę, wymierzając spółce TVN karę 80 tys. zł za… przerwanie serwisu informacyjnego reklamą (pretekstem był incydent techniczny, który uznano za złamanie ciągłości programu). Tak drobiazgowe egzekwowanie przepisów wobec prywatnej telewizji kontrastowało z całkowitą pobłażliwością dla TVP, która notorycznie uchybiała misji publicznej.

Media publiczne, zwłaszcza ówczesna TVP, mimo setek skarg od obywateli, organizacji i nawet interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich, pozostawały praktycznie bezkarne. KRRiT latami tłumaczyła bierność brakiem „formalnych podstaw” do reakcji, uznając, że stronniczość, agresywne paski informacyjne czy dyskryminacyjne treści nie spełniają kryteriów naruszenia prawa medialnego. Tak było choćby z skargami na wydźwięk materiałów TVP o osobach LGBT czy uchodźcach – Rada odmawiała sankcji, ograniczając się do ogólnikowych uwag, że „materiał nie we wszystkim spełnia standardy obiektywizmu”. W praktyce więc przymykała oko na najbardziej jaskrawe przykłady propagandy i mowy nienawiści, kiedy dotyczyły one prorządowego nadawcy.


Podwójne standardy KRRiT

Kulminacją tej wybiórczej postawy propisowskiej KRRiT była sytuacja pod koniec 2024 roku. Po raz pierwszy od wielu lat Rada sięgnęła po poważniejszą sankcję wobec nowej TVP – lecz okoliczności tej decyzji były znamienne. W grudniu 2024 KRRiT nałożyła na TVP1 karę 145 tys. zł za reportaż pt. „Arcydzieło Rydzyka”, wyemitowany w programie „Raport specjalny”. Był to materiał śledczy o nieprawidłowościach przy budowie muzeum „Pamięć i Tożsamość” w Toruniu, finansowanego hojnie z publicznych dotacji i powiązanego z kontrowersyjnym duchownym Tadeuszem Rydzykiem.

Reportaż miał charakter dziennikarskiej interwencji – wskazywał na niejasne przepływy pieniędzy, publiczne miliony wydawane przez fundację związaną z o. Rydzykiem. Nie atakował religii, a jedynie rozliczał instytucję korzystającą ze środków państwowych. Mimo to środowiska związane z Radiem Maryja poczuły się urażone i zasypały KRRiT skargami (wpłynęło ich 98, podpisanych łącznie przez 312 osób). Rada zareagowała błyskawicznie i wyjątkowo ostro, uznając, że TVP swoim materiałem „obraziła uczucia religijne” i „nawoływała do nienawiści na tle uprzedzeń do religii”. Przewodniczący Świrski publicznie stwierdził, że reportaż „w fałszywy sposób przedstawił dzieło ojca Rydzyka”.

Ta sytuacja odsłoniła mechanizm symetryzmu w wersji instytucjonalnej. KRRiT przez lata ignorowała skargi na jawną propagandę i nagonki w TVP, twierdząc, że nie ma podstaw do kar. Nagle jednak znalazła „podstawy”, gdy ucierpieć miały interesy ideologicznie środowiska Prawa i Sprawiedliwości. Kara dla TVP w tym jednym przypadku miała pokazać, że Rada jest „bezstronna” i potrafi ukarać nawet media rządowe – ale wybrała do tego temat wygodny dla siebie (obronę instytucji kościelnej). W istocie więc ta decyzja tylko potwierdziła brak obiektywizmu KRRiT. Rada zareagowała surowo wyłącznie wtedy, gdy przekroczono pewną granicę narracji korzystnej dla obozu rządzącego. Politycznej propagandy TVP nigdy tak ostro nie ukarano, natomiast dociekliwy materiał o wpływowym duchownym – owszem.

W ten sposób KRRiT zatraciła swoją konstytucyjną rolę strażnika pluralizmu. Stała się raczej tarczą ochronną dla jednej strony sporu. Gdy publiczne media atakowały mniejszości i oponentów rządu – Rada milczała. Gdy publiczne media ośmieliły się skrytykować kogoś z zaplecza poprzedniej władzy – Rada wkroczyła w obronie „skrzywdzonych” autorytetów. To jasny sygnał, że nie chodzi tu o interes publiczny, ale polityczny.


Ofiary propagandy szukają sprawiedliwości w sądzie

Skutek takiego podejścia KRRiT był taki, że osoby i instytucje atakowane w mediach publicznych zostały pozostawione same sobie. Zamiast liczyć na reakcję regulatora, musiały dochodzić swoich praw w sądach. W ostatnich latach zapadło wiele wyroków przeciwko starej TVP za naruszanie dóbr osobistych, zniesławienia czy manipulacje. Oto kilka wymownych przykładów z lat 2016–2024:

  • Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej (FRDL) – wygrała proces za zmanipulowany materiał „Wiadomości” z grudnia 2016 r. W 2022 r. sąd nakazał TVP przeprosiny, lecz telewizja ich nie opublikowała, zmuszając fundację do egzekucji sądowej.
  • Fundacja Otwarty Dialog (Bartosz Kramek i Ludmiła Kozłowska) – oczerniana w serii materiałów TVP w 2017–2018. W czerwcu 2023 r. sąd nakazał przeprosiny i wypłatę 200 tys. zł zadośćuczynienia.
  • Bart Staszewski – aktywista LGBT szkalowany przez TVP w 2019–2020 (w kontekście „stref wolnych od LGBT”). W październiku 2024 r. sąd orzekł przeprosiny w „Wiadomościach” i 40 tys. zł na jego rzecz.
  • Uniwersytet SWPS – pomówiony w fake newsie na portalu TVP Info (maj 2019). Wyrok z marca 2023 r.: 100 tys. zł zadośćuczynienia i publiczne przeprosiny od TVP.
  • Krzysztof Brejza – senator PO przedstawiany w spreparowanych materiałach TVP w 2019 r. (tzw. „afera inwigilacyjna”). W grudniu 2023 r. sąd nakazał przeprosiny i 200 tys. zł odszkodowania.
  • Jerzy Owsiak i Fundacja WOŚP – latami atakowani przez TVP (2017–2020). W grudniu 2024 r., po długim procesie, TVP zgodziła się na emisję przeprosin (plansza przez 45 sekund na ekranie).
  • Miasto Gdańsk – pozwane za ksenofobiczny materiał TVP z października 2018 r. Wyrok z stycznia 2020 r.: przeprosiny i 50 tys. zł na cel wspierający migrantów.
  • Dorota Wellman – dziennikarka zniesławiona w materiale „Wiadomości” (maj 2021) sugerującym, że wulgarnie obrażała prezydenta. Po ugodzie z marca 2025 r. TVP musiała ją przeprosić na antenie i na stronie internetowej.

Ta lista spraw pokazuje, że telewizja publiczna pod parasolem propisowskiej KRRiT czuła się bezkarna, ale państwo prawa i niezależne sądy w końcu przyznały rację pomówionym. Niestety, każdy taki proces trwał latami i wymagał od ofiar determinacji oraz środków. W normalnych warunkach to KRRiT – wyposażona w ustawowe uprawnienia – powinna zapobiegać takim nadużyciom lub przynajmniej szybko je piętnować. Zamiast tego milczała, więc ciężar obrony prawdy przeniósł się do sal sądowych. Systemowo problem pozostał nierozwiązany – KRRiT nadal działa wybiórczo, co zachęca media rządowe do dalszych ekscesów, licząc że najwyżej po latach przegrają pojedynczą sprawę sądową.


Fałszywa równowaga: TVP i TVN to nie to samo

Symetryzm w polskiej debacie publicznej często przybiera formę stwierdzenia: 

„Obie strony są siebie warte. TVP i TVN to jedno i to samo – różnią się tylko barwami politycznymi.” 

To chwyt retoryczny, który ma przekonać odbiorców, że nie warto wierzyć żadnym mediom, bo wszystkie kłamią pod dyktando swoich mocodawców. Brzmi znajomo i pozornie rozsądnie – bo rzeczywiście każda stacja ma jakiś punkt widzenia. Różnica tkwi jednak w skali i intencji przekazu.

Porównywanie skrajnie propagandowej TVP z krytycznym wobec władzy TVN to jak zestawienie ordynarnej wojennej propagandy z ostrą, ale opartą na faktach polemiką. Jedno medium stało się tubą rządzącej partii, drugie stara się patrzeć władzy na ręce. Owszem, prywatne media też mają swoje sympatie, a dziennikarze nie są pozbawieni poglądów. Jednak niezależne redakcje – takie jak TVN, Polsat, czy gazety pokroju Wyborczej – dążą do przestrzegania standardów (weryfikacja informacji, oddzielanie komentarza od faktów). Tymczasem przekaz głównych programów TVP od 2016 r. był podporządkowany propagowaniu sukcesów rządu i dyskredytowaniu opozycji, często kosztem rzetelności.

W praktyce wrzucanie TVP i TVN do jednego worka jest manipulacją. Dziennikarze i medioznawcy podkreślają: media nie są od tego, by schlebiać partii rządzącej czy opozycji, lecz by służyć prawdzie. Symetryzm zaciemnia ten obraz, bo sugeruje, że dociekliwy reporter pytający ministra o aferę to taki sam „stronniczy gracz” jak prezenter „Wiadomości” sławiący osiągnięcia rządu w każdym materiale. To oczywiście fałsz – żadne zdrowe demokracje nie funkcjonują bez patrzących władzy na ręce mediów, a równocześnie propaganda państwowa nigdy nie służy obywatelom, tylko władzy.

Konsekwencje takiej fałszywej równowagi są poważne. Jeśli społeczeństwu wmówi się, że „wszyscy kłamią”, ludzie mogą stracić zaufanie do każdego źródła informacji. Wtedy łatwiej rządzić dezinformacją – bo skoro nie ma różnicy między faktami a opiniami, między niezależnym dziennikarstwem a partyjnym biuletynem, to odbiorca zniechęcony odrzuci wszystko jako propagandę. Taka postawa apatii informacyjnej jest wymarzonym efektem dla autorytarnych tendencji: pozwala władzy podważyć wiarygodność krytycznych mediów przez proste „a u was biją Murzynów”, czyli wskazywanie, że druga strona też coś kiedyś zrobiła źle.


Bezkarny regulator – kto rozliczy KRRiT?

Wracając do roli KRRiT: teoretycznie członkowie Rady ponoszą odpowiedzialność za swoje działania (lub zaniechania) jak inni wysocy urzędnicy państwowi. Konstytucja RP przewiduje, że za rażące naruszenie prawa – np. gdy organ państwowy nie wypełnia swoich obowiązków – można postawić jego szefów przed Trybunałem Stanu. W przypadku KRRiT oznaczałoby to rozliczenie np. za łamanie zasady wolności słowa czy stronniczość.

W praktyce jednak żaden przewodniczący KRRiT nigdy nie stanął przed Trybunałem Stanu. Procedura jest skomplikowana i upolityczniona, bo to parlament musi zebrać odpowiednią większość, by osądzić własnych nominatów. W efekcie KRRiT działała przez ostatnie lata bez realnego nadzoru i sankcji za swoje zaniechania.

Dopiero niedawno, w 2024 roku, Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie potępił bezczynność przewodniczącego KRRiT w jednej ze spraw. Sąd uznał, że Maciej Świrski rażąco naruszył prawo, blokując przez wiele miesięcy przekazanie telewizji publicznej należnych środków z abonamentu RTV (paradoksalnie, było to działanie na szkodę samej TVP, wynikłe z wewnętrznych rozgrywek prawnych). WSA wymierzył Świrskiemu karę finansową 50 tys. zł i zasądził odszkodowanie na rzecz TVP. Był to symboliczny policzek i sygnał, że nawet stojąc po „właściwej stronie”, KRRiT nie jest zupełnie nietykalna, gdy otwarcie łamie prawo.

Niemniej poza tym incydentem instytucja ta ma się dobrze i nikt poważnie nie próbował jej zreformować. Dlaczego nikt nie rusza KRRiT? Po pierwsze, zmiana jej umocowania wymagałaby zmiany Konstytucji – politycznie niemal niewykonalnej (swego rodzaju „Everestu”, na który nikt nie chce się wspinać). 

Podsumowując, ówczesna KRRiT dzierżyła pilota od telewizora, ale korzystała z niego wybiórczo: częściej naciskała przycisk „wycisz”, gdy powinna była reagować, a podkręcała głośność propagandy, gdy płynęła ona z „właściwego” kierunku. Taki organ zamiast stać na straży standardów mediów, legitymizował symetryzm systemowy – utrzymując pozory równowagi, podczas gdy w rzeczywistości faworyzuje jedną stronę.


Symetryzm zagraża debacie i demokracji

Przyglądając się wszystkim powyższym przykładom, trudno uznać symetryzm za przejaw rozsądnej neutralności. To nie jest obiektywizm – to iluzja równowagi, która zaciera granicę między rzetelną informacją a celową manipulacją. Gdy jedno medium relacjonuje wydarzenia zgodnie z faktami, a drugie przekazuje przekaz propagandowy, traktowanie ich jednakowo nie jest „wyważoną opinią” – jest po prostu kłamstwem. Powtarzanie, że „każda strona przesadza” albo że „media z natury są stronnicze”, może brzmieć jak rozsądny dystans, ale w polskich realiach ostatnich lat prowadziło do podważania zaufania do dziennikarstwa jako takiego. Jeśli wszyscy są rzekomo jednakowo nieuczciwi, to w świadomości społecznej nikt konkretny nie ponosi odpowiedzialności za przekraczanie granic.

Symetryzm jest kuszący, bo zwalnia z konieczności wydawania jednoznacznych ocen moralnych. Można wzruszyć ramionami i powiedzieć: „prawda leży pośrodku”. Ale właśnie dlatego bywa niebezpieczny. Pozwala agresorom udawać ofiary, a propagandystom przybierać maskę dziennikarzy. Daje alibi tym, którzy świadomie dezinformują, bo przecież „druga strona też pewnie manipuluje”.

Czy to stanowi zagrożenie dla demokracji? Jeśli symetryzm jest marginalny, szkody są ograniczone. Lecz w Polsce w ostatnich latach objął sporą część przekazu medialnego. Gdy obywatele przestają odróżniać media dążące do prawdy od mediów służących władzy, demokracja traci fundament. Nie da się racjonalnie wybierać przedstawicieli ani prowadzić debaty publicznej, gdy obraz rzeczywistości jest celowo zamazywany.

Na koniec warto podkreślić: wolność słowa nie polega na tym, że każdemu kłamstwu dajemy taki sam megafon jak prawdzie. Prawdziwa wolność polega na tym, że wszyscy mogą mówić – ale odpowiedzialnie i zgodnie z faktami. Media mają prawo krytykować każdą władzę i każdy protest, ale nie wolno im konstruować fałszywych symetrii, które wypaczają obraz świata. Bez rzetelnej informacji i bez rozliczania winnych nadużyć media i demokracja nie przetrwają próby czasu. Symetryzm zaś sprawia, że winni i niewinni, prawda i fałsz zlewają się w szary, obojętny obraz – a na takim gruncie kiełkuje cynizm, apatia i przyzwolenie na kolejne kłamstwa.


Źródła:

  • WirtualneMedia.pl – “Sąd ukarał Świrskiego za blokowanie pieniędzy dla TVP”
  • OKO.press – “Wiadomości szczują w dniu śmierci Adamowicza: winny Owsiak i Tusk” 
  • Bankier.pl – “Sąd administracyjny upomina KRRiT. ‘Bezczynnością rażąco naruszyła prawo
  • Polityka – “Czekając na Trybunał Stanu” 
  • Rzecznik Praw Obywatelskich – Biuletyn RPO: KRRiT nie wypełnia obowiązków dot. pluralizmu mediów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij post:

Popularne

Czytaj więcej
Related

Kwas chlebowy z glutenem mimo oznaczenia „GLUTEN FREE”. Sanepid ostrzega: zagrożenie dla osób z nietolerancją

Spożycie produktu może wywołać reakcję alergiczną. Eksperci wyjaśniają, kto...

Ukraiński fenomen: sektor technologiczny po 2022 roku

Mimo pełnoskalowej inwazji Rosji, ukraiński sektor technologiczny nie tylko...

Ukraińskie start-upy rozkwitają w ogniu wojny. Warte są już miliardy euro!

Ukraina ma już swoje jednorożce. To efekt inwestycji w...