Dyplom jako inwestycja czy kosztowna dekoracja?
Jeszcze kilkanaście lat temu odpowiedź na pytanie „czy warto studiować?” wydawała się oczywista. Dyplom uczelni wyższej był niemal gwarancją lepszej pracy i stabilnego życia. Jednak w dobie sztucznej inteligencji, kursów online i rynków pracy, które zmieniają się szybciej niż program studiów, wątpliwości narastają. Czy naprawdę opłaca się poświęcić pięć lat życia, by zdobyć dokument z pieczęcią uczelni? Komisja Europejska w raporcie „Inwestowanie w edukację 2025” sprawdziła to na chłodno, pokazując dane, które momentami wprawiają w zdziwienie.
Europejski krajobraz zarobków: dyplom drzwi otwiera, ale nie wszędzie
Na poziomie ogólnym dane są jasne: absolwenci studiów wyższych zarabiają w Europie średnio o 38 procent więcej niż osoby z wykształceniem średnim i aż o 68 procent więcej niż ci, którzy zakończyli edukację na szkole podstawowej. Przeliczając to na roczne dochody netto, wygląda to jak trzy różne światy: niecałe 17,5 tysiąca euro dla osób z podstawowym wykształceniem, 21,4 tysiąca euro dla tych ze średnim i blisko 29,5 tysiąca euro dla absolwentów uczelni.
W liczbach brzmi to prosto. Ale gdy spojrzeć na mapę kontynentu, okazuje się, że znaczenie dyplomu jest zupełnie inne w zależności od tego, czy mówimy o Sofii, Oslo czy Warszawie.

Wschód i Bałkany: tam dyplom zmienia życie
Największe różnice odnotowano w Europie Wschodniej i południowo-wschodniej. W takich krajach jak Bułgaria, Rumunia czy Albania studia to nie dodatek, lecz warunek awansu społecznego. Komisja Europejska wylicza, że w Bułgarii absolwenci uczelni zarabiają o 178 procent więcej niż osoby z wykształceniem podstawowym, w Rumunii przewaga sięga 148 procent, a w Albanii – 108 procent.
Innym jaskrawym przykładem jest Turcja, gdzie różnica między osobami z wykształceniem wyższym i średnim to aż 62 procent. W praktyce oznacza to, że młody człowiek, który zdecyduje się tam na studia, może po ich ukończeniu liczyć na pensję o ponad połowę wyższą niż rówieśnik, który zakończył edukację w liceum.
Na Bałkanach i we wschodniej części kontynentu dyplom nie jest więc luksusem – to przepustka do zupełnie innej klasy społecznej.

Skandynawia: równość ponad papier
Zupełnie inaczej wygląda to w krajach nordyckich. W Islandii przewaga zarobków między osobami z dyplomem a tymi ze średnim wykształceniem to zaledwie 6 procent. W Norwegii – 9 procent, w Szwecji – 16 procent, a w Danii – 19 procent. W Austrii różnica wynosi 15 procent.
Tam, gdzie państwo od lat inwestuje w równość i edukację na każdym szczeblu, dyplom nie jest już złotym biletem. To bardziej jeden z elementów układanki, a nie karta przetargowa decydująca o losie. Skandynawowie mogą więc pozwolić sobie na luksus studiowania kierunków niszowych, humanistycznych, artystycznych – bo rynek pracy i tak nie karze ich dramatycznym spadkiem dochodów.
Polska – europejski średniak
A jak wygląda sytuacja w Polsce? Tutaj dyplom uczelni wyższej oznacza średnio 31 procent wyższe zarobki w porównaniu z osobami po szkole średniej. To praktycznie tyle, ile wynosi średnia dla strefy euro. Ale gdy zestawimy absolwentów uczelni z osobami, które zakończyły edukację na poziomie podstawowym, przewaga sięga aż 64 procent.
Polska nie jest więc ani bałkańskim rajem dla dyplomów, ani skandynawskim laboratorium równości. To środek stawki, w którym studia dają realną przewagę – choć nie każdemu i nie w każdym zawodzie.

Jeden rok, siedem procent
Najciekawszy fragment raportu dotyczy jednak czegoś innego. Komisja Europejska wylicza, że każdy dodatkowy rok formalnej edukacji podnosi dochód jednostki średnio o 7 procent. To niewielka liczba, ale jej znaczenie trudno przecenić. W praktyce oznacza to, że edukacja nie działa na zasadzie „albo pięć lat i dyplom, albo zero korzyści”. To proces, który zwraca się stopniowo.. Już pierwszy dodatkowy rok nauki, choćby na studiach licencjackich, może przełożyć się na realny wzrost pensji.
To szczególnie istotne w krajach, gdzie wielu studentów rezygnuje z dalszej edukacji z powodów finansowych lub życiowych. Raport pokazuje, że nawet wtedy nie tracą wszystkiego. Każdy kolejny rok spędzony na uczelni to dodatkowe umiejętności i większe szanse na rynku pracy, a efekt kumuluje się z czasem.
Z tego punktu widzenia edukacja przestaje być zero-jedynkowa. To nie wyścig do dyplomu, lecz efekt kuli śnieżnej – małe kroki, które z biegiem lat tworzą znaczną różnicę w zarobkach i stabilności zawodowej.

Dyplom nie zawsze gwarantuje sukces
Raport stawia jednak również ostrzeżenie. Sama liczba wydanych pieniędzy na edukację nie jest równoznaczna z jej jakością. W wielu krajach uczelnie nie nadążają za zmianami technologicznymi, a dyplom zdobyty w instytucji bez zaplecza i praktyk nie daje przewagi na rynku pracy. Dyplom dla samego dyplomu staje się wtedy kosztowną dekoracją, a nie inwestycją.
To dlatego w części krajów Europy Zachodniej różnice w zarobkach maleją – pracodawcy szukają kompetencji, a nie dokumentów.
Wniosek: inwestycja z ryzykiem, ale wciąż najlepsza
Czy więc w 2025 roku opłaca się studiować? Odpowiedź brzmi: tak, ale pod warunkiem. W Europie Wschodniej i na Bałkanach dyplom zmienia życie, w Skandynawii jest tylko jednym z wielu elementów, a w Polsce lokuje się pośrodku – daje przewagę, ale nie gwarantuje niczego.
Jedno jest jednak pewne: w świecie, w którym technologie zjadają zawody, a gospodarki coraz bardziej potrzebują specjalistów, edukacja pozostaje jedną z najpewniejszych inwestycji. Nawet jeśli nie zapewnia bogactwa, daje większą odporność na wstrząsy rynku. I to może być najważniejszy argument, którego nie da się wycenić w euro.
Źródło: European Commission – Investing in Education 2025 – Report