Państwo przegrywa 1000:0 i jeszcze daje winnemu pochwałę. Jak wygląda bezkarność w praktyce

ZUS – symbol bezkarności urzędniczej i walki obywatela z państwem. Fot: Rakoon - Praca własna, CC0

Błędne decyzje ZUS, kontrole wobec kobiet w ciąży i brak odpowiedzialności urzędników. System, w którym państwo nie ponosi konsekwencji własnych pomyłek.


Wyobraź sobie, że pewnego dnia otrzymujesz tysiąc wezwań do zapłaty za „długi”, których nigdy nie zaciągnąłeś. Urząd każe ci płacić albo… dochodzić sprawiedliwości w sądzie na własny koszt. Brzmi absurdalnie? W polskim systemie ubezpieczeń społecznych takie scenariusze dzieją się naprawdę. Dopóki to obywatel ponosi koszt błędu urzędnika, urzędnik może pozwolić sobie na tysiąc błędów – bez osobistych konsekwencji, a nawet z nagrodą. Oto historie ludzi, którzy na własnej skórze doświadczyli, czym jest państwowa bezkarność.


Kartony decyzji: 1000 do zera dla obywatela

Pan Krzysztof (imię zmienione), doświadczony przedsiębiorca, przez lata prowadził legalnie dwie powiązane spółki. Pewnego poranka do jego biura dostarczono kilkanaście kartonów wypełnionych decyzjami ZUS. Każda z nich żądała zapłaty zaległych składek – w sumie około 25 milionów złotych – za pracowników, których zatrudniała… inna spółka. ZUS wymyślił koncepcję, że skoro pan Marek jest większościowym udziałowcem w spółce-córce, to on powinien opłacić składki ponownie jako „rzeczywisty pracodawca”. Co szokujące, całą procedurę przeprowadzono za jego plecami: nie zawiadomiono go o kontroli ani nie dano szansy na wyjaśnienia – dowiedział się dopiero, gdy kurier wstawił paletę z decyzjami.

Tak zaczął się koszmar rodem z Kafki. Sprawa ciągnęła się 6 lat – odbyło się blisko 600 rozpraw, akta sprawy sięgnęły pół miliona stron. Przedsiębiorca musiał angażować prawników i zamrozić środki na potencjalne zaległości. Co na to ZUS? Jego pełnomocnicy przez lata brnęli w przegraną argumentację, blokując pracę całego wydziału sądu.

– Zapytałam kiedyś, jaki był sens tych postępowań

– relacjonuje prawniczka dr Katarzyna Kalata.

– Usłyszałam, że „spółki potrafią znikać”, więc gdyby obciążyć udziałowców, ZUS miałby kogo ścigać nawet po likwidacji spółki”. Innymi słowy: urząd od początku wiedział, że nie ma racji, ale prowadził grę na przeczekanie, licząc, że może obywatel kiedyś zniknie lub zmięknie.

Nasz temat / News / Społeczeństwo

Awans – ciąża – kara. ZUS kontra kobiety, które uwierzyły w państwo

Finał tej historii przyniósł gorzko-ironiczny paradoks. ZUS przegrał wszystkie sprawy – tysiąc do zera – we wszystkich instancjach. Sąd Najwyższy nie zostawił z kontrowersyjnej teorii ZUS kamienia na kamieniu. A co spotkało sprawców sześciu lat gehenny? Nic. Nikt w ZUS nie poniósł konsekwencji, nie wyciągnięto nawet wniosków organizacyjnych. Przeciwnie – z relacji wynika, że „inspektor, który inicjował tę sprawę, otrzymał wyrazy uznania”. Panu Krzysztofowi zwrócono zaś… 240 zł kosztów procesowych za jedną z rozpraw. Trudno o bardziej dobitny dowód, jak asymetryczny jest to system. Państwo może pozwolić sobie na serię fatalnych decyzji za miliony – urzędnikowi włos z głowy nie spada, ba, zbiera pochwały. Przedsiębiorca zaś, choć ostatecznie udowodnił swoją niewinność, został z latami stresu, kosztów i zrujnowanym poczuciem bezpieczeństwa.

Analogii nie trzeba szukać daleko: to tak, jakby bank wysłał ci tysiąc monitów za kredyty, których nigdy nie zaciągnąłeś – a na końcu, zamiast przeprosić, poradził „proszę dochodzić swoich praw w sądzie”. W kasie państwa taka strategia masowych pomyłek jest opłacalna, bo to obywatel płaci za bilety na ten proces.


Macierzyństwo na cenzurowanym: ciąża jak podejrzenie

Historie przedsiębiorców to tylko jedna odsłona problemu. „Bezkarność” urzędu często ma twarz kobiety w ciąży. ZUS dysponuje tu bronią atomową: decyzją stwierdzającą, że dana osoba „nie podlega ubezpieczeniom społecznym”. W praktyce to wyrok odbierający wszystkie świadczenia chorobowe i macierzyńskie – z dnia na dzień, bez okresu przejściowego. Ciężarna, która opłacała składki i liczyła na zasiłek, nagle dowiaduje się, że nie jest już ubezpieczonym „pasażerem na promie”. Tylko w 2023 roku ZUS wstrzymał wypłatę świadczeń 546 ciężarnym kobietom, choć rok wcześniej takich przypadków było zaledwie 142. To wzrost o niemal 300% rok do roku. Wszystko wskazuje, że w 2024 r. skala jeszcze wzrosła – według informacji naszego dziennikarza śledczego ZUS pozbawił prawa do zasiłku 1279 kobiet w ciąży. Za tymi liczbami kryją się dramaty młodych matek, którym w jednym momencie odcięto środki do życia.

Biznes / Nasz temat / Społeczeństwo

Ciąża jako przestępstwo. Jak ZUS odbiera kobietom w ciąży prawo do bezpieczeństwa

Co budzi aż takie podejrzenia urzędników? ZUS zapewnia, że „kontrole nie są nakierowane na kobiety w ciąży”, a jedynie tropią nadużycia. Rzecznik Zakładu Wojciech Dąbrówka tłumaczył mediom, że szczególną uwagę zwraca się na przypadki, gdy okres zatrudnienia przed zwolnieniem lekarskim był bardzo krótki albo tuż przed ciążą nastąpił gwałtowny wzrost podstawy wymiaru składek.

Każda sprawa oceniana jest indywidualnie

– zapewnia biuro prasowe ZUS.

– Analizujemy siatkę płac u danego pracodawcy, zakres obowiązków, kondycję finansową firmy, a także wykształcenie ubezpieczonej i kwalifikacje wymagane na danym stanowisku.

Innymi słowy, w założeniu urząd nie jest uprzedzony, a jedynie skrupulatny. Jednak doświadczenia wielu kobiet pokazują, że ta skrupulatność bywa wybiórcza i potrafi zamienić się w polowanie na czarownice.

Poznajmy historię Martyny – jedną z tych, które pokazują logikę „ciąży jako podejrzenia”. Martyna od lat pracowała w branży animacji, awansując od asystentki aż do członka zarządu nowo utworzonej spółki-córki. Kilka miesięcy po awansie zaszła w ciążę. Jej synek Leon urodził się w ciężkim stanie – zdiagnozowano rdzeniowy zanik mięśni, ratunek wymagał kosztownego leczenia we Włoszech. Sama Martyna omal nie przypłaciła porodu życiem – doznała powikłań, straciła bardzo dużo krwi. Gdy rodzina walczyła o zdrowie mamy i dziecka, ZUS całkowicie wstrzymał jej zasiłek. Urzędnicy uznali najwyraźniej, że jej stanowisko w zarządzie było fikcją stworzoną „pod ciążę”.

– Na jakiej podstawie ZUS stwierdził, że nie masz kompetencji do pracy w zarządzie spółki?

– zapytaliśmy Martynę.

– Na żadnej konkretnej. Nigdy się tego nie dowiedziałam. Mam dyplom z zarządzania, wysyłaliśmy do ZUS merytoryczne argumenty, ale dla nich wszystko było „niewystarczające wyjaśnienie”. To było jak kopanie się z koniem

– opowiada.

Martyna ostatecznie wygrała w sądzie. Po 2,5 roku ZUS musiał zwrócić jej zaległe świadczenia. Ale przez te 2,5 roku młoda matka była pozbawiona podstawowych środków – w najtrudniejszym momencie życia, gdy zmagała się z chorobą dziecka i własną traumą.

Historii Martyny nie sposób nazwać odosobnioną pomyłką. W sieci powstały grupy wsparcia, gdzie setki kobiet dzielą się podobnymi przeżyciami. Na facebookowej grupie „Matki kontra ZUS” jest już blisko 50 tysięcy użytkowników. Kobiety opisują absurdalne żądania: udowodnij, że miałaś kwalifikacje do swojej pracy, udowodnij, że nie zarabiałaś „za dużo”, udowodnij, że nie zaplanowałaś ciąży z premedytacją. Niektóre opowieści przyprawiają o dreszcze.

– Jedna z moich klientek, będąc w ciąży, spędziła w siedzibie ZUS ponad 6,5 godziny, bez przerwy i bez wody

– mówi dr Katarzyna Kalata.

– To nie tylko nieprofesjonalne, ale narusza godność obywatela. Inną kobietę na sali rozpraw zapytano o regularność miesiączek

– dodaje prawniczka Katarzyna Nabożna-Motała.

– Sąd, na wniosek ZUS, potrafi ściągnąć kartę ciąży i wypytywać o najbardziej intymne szczegóły. Po co to wszystko?

Urzędnicy chcą sprawdzić, czy kobieta „nie wiedziała o ciąży albo jej nie planowała”, gdy podpisywała umowę o pracę. Tak jakby planowanie rodziny było przestępstwem.

News

Najgorszy w Polsce urząd wojewódzki jest we Wrocławiu! W rankingu NIK jest tylko jedno – ostatnie miejsce

Żeby było jasne: nikt nie neguje, że zdarzają się nadużycia – fikcyjne zatrudnienia czy windowanie podstawy wymiaru składek tuż przed zwolnieniem. ZUS ma prawo i obowiązek je kontrolować. Problem w tym, że obecny system karze wszystkich podejrzliwością. Dominuje założenie winy: kobieta musi dowieść, że nie jest oszustką, choć przecież sama ciąża nie świadczy o pozorności etatu, co wielokrotnie potwierdzał Sąd Najwyższy. ZUS zdaje się jednak traktować każdy taki przypadek jak okazję do redukcji świadczeń. A ciężarna lub młoda matka to najłatwiejszy cel – zazwyczaj nie ma sił ani czasu, by bronić się w starciu z urzędem.

Na koniec tej części historii mocny kontrapunkt: absurd kontroli wobec kobiety na zwolnieniu lekarskim.

Pani Anna (imię zmienione), pracownik administracyjny, trafiła na L4 z powodu poważnych problemów z kręgosłupem. Przez kilka tygodni praktycznie nie wychodziła z domu. Zrobiła wyjątek kilkanaście razy – codziennie w porze lunchu pokonywała 200 metrów, by zanieść mężowi obiad do pracy. I właśnie te obiady stały się pretekstem, by ZUS uznał, że „wykorzystywała zwolnienie niezgodnie z celem”. Urząd zażądał zwrotu 60 tysięcy złotych zasiłku chorobowego. Czy spacer z talerzem na sąsiednią ulicę naprawdę dowodzi zdolności do pracy? Sąd Pracy w Warszawie nie miał wątpliwości, że nie. Decyzja ZUS została uchylona jako bezpodstawna.

– To najbardziej absurdalna sprawa, jaką w życiu wygrałem

– skomentował adwokat dr Grzegorz Ilnicki.

– Zwolnienie lekarskie to nie więzienie. Każdy chory ma prawo do podstawowych czynności, jeśli nie szkodzą one zdrowieniu. Niestety w ZUS ktoś uznał inaczej – i przez to moja klientka musiała dwa lata walczyć o swoje dobre imię i pieniądze, które jej się należały.

Nasz temat / News / Społeczeństwo

Była na L4, chciała zanieść obiad mężowi. ZUS zażądał zwrotu 60 tys. zł zasiłku chorobowego


Mechanizm bezkarności: 3 kroki urzędowej przewagi

Historie pana Marka, Martyny czy Anny różnią się szczegółami, ale łączy je ten sam systemowy mechanizm. Jak to możliwe, że urząd może tak łatwo zrujnować komuś kawał życia, nie ryzykując niczym? Oto schemat bezkarności w trzech krokach:

Urzędnik ryzykuje cudzym życiem, nie swoim. Gdy ZUS wydaje błędną decyzję, to obywatel ponosi jej koszt: traci zasiłek, płynność finansową, zdrowie psychiczne. Urzędowi nie grozi nic poza ewentualną statystyczną porażką w sądzie. Przegrać na papierze – to najgorsze, co może się zdarzyć instytucji. W opisanej sprawie przedsiębiorcy nikt z ZUS nie odpowiedział za 6 lat bezprawnego nękania go decyzjami. Co więcej, odwrócenie błędnej decyzji nie boli urzędu: pieniądze wypłaca Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, a nie budżet ZUS, więc instytucja nawet finansowo nie odczuwa swoich pomyłek. Odpowiedzialność rozmywa się na abstrakcyjną „kasę państwa”, a konkretny urzędnik może spać spokojnie.

Ciężar dowodu spada w dół – obywatel ma udowodnić, że nie jest oszustem. W teorii to ZUS powinien wykazać pozorność zatrudnienia. W praktyce kobiety muszą przed sądem bronić realności swojej pracy i macierzyństwa. Martyna musiała udowadniać swoje kwalifikacje, przedstawiać dyplomy, szczegółowo opisywać zakres obowiązków, a i tak usłyszała, że to „niewystarczające”. Inna matka opowiadała przed sądem o cyklach miesiączkowych, bo dociekano, czy „nie zaplanowała ciąży” przy zmianie pracy. Absurd? Tak wygląda odwrócenie normalnych ról: to obywatel tłumaczy się jak oskarżony, choć formalnie to ZUS kwestionuje jego prawa. Domniemanie niewinności nie istnieje – w starciu z urzędem trzeba swoją niewinność aktywnie wykazać. A jeśli nie dasz rady? Decyzja stanie się prawomocna i traktują cię jak winnego.

Nawet wygrana bywa pyrrusowa. Można powiedzieć: przecież jest droga odwoławcza, sąd przyzna rację obywatelowi. To prawda, ale co z tego, jeśli cały ciężar szkód pozostaje po stronie obywatela? Martyna odzyskała zasiłki po 2,5 roku – ale nikt nie wróci jej dwóch lat stresu i życia na kredyt. Przedsiębiorca wygrał tysiąc spraw, lecz nie odzyska lat spędzonych na rozprawach ani reputacji nadszarpniętej podejrzeniem o gigantyczne zaległości. ZUS nierzadko nie płaci odsetek za wstrzymane świadczenia – oddaje tylko to, co bezprawnie zabrał. Ba, nawet zwrot kosztów sądowych często nie pokrywa realnych wydatków. Wspomniany przedsiębiorca dostał symboliczne 240 zł rekompensaty za jedną ze spraw, podczas gdy na obsługę prawną wydał setki tysięcy. W ten sposób nawet zwycięstwo okazuje się połowiczne – obywatel może co najwyżej wrócić do punktu wyjścia, często z długami i podupadłym zdrowiem.

Podsumowując: stworzono system, w którym państwo ma asymetryczną przewagę nad obywatelem. Urząd może podejmować ryzykowne decyzje bez strachu, że spotka go realna kara. Nic dziwnego, że – mówiąc kolokwialnie – „taśmowo produkuje” decyzje, licząc na efekt mrożący. Kto wygra ze zmęczeniem, brakiem środków, depresją po porodzie? W kasynie zwanym biurokracją stół zawsze ma przewagę: obywatel płaci za wejście, za reklamację i jeszcze za to, że w ogóle ośmielił się grać.

Armia / News / Polityka

„Nie jest sabotażem, gdy celem jest agresor”. Warszawski sąd wypuszcza Wołodymyra Ż.


Systemowy problem – co na to RPO i Europa?

Urzędnicy ZUS bronią się, że „działają bezstronnie” i strzegą Funduszu Ubezpieczeń przed nadużyciami. Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej w oficjalnych wystąpieniach również zapewnia o bezstronności procedur kontrolnych – jednocześnie przyznając, że brak jest systemowych danych o wynikach tych kontroli w sądach (a więc nie wiadomo nawet, ile decyzji ZUS upada). Innymi słowy, państwo nie rozlicza samo siebie z pomyłek – a obywatel pozostaje samotny w walce o korektę krzywdzących decyzji.

Na temat problemu od lat alarmuje Rzecznik Praw Obywatelskich. RPO wyraźnie wskazuje, że to problem systemowy, uderzający głównie w najsłabszych.

– Kobiety przed urodzeniem dziecka i tuż po porodzie nie mają siły ani zasobów, aby czynnie uczestniczyć w postępowaniu dowodowym i korzystać z przysługujących im odwołań

– pisał zastępca RPO Stanisław Trociuk w niedawnym wystąpieniu do ZUS.

Wstrzymywanie wypłaty zasiłku na czas kontroli sprawia, że przyszłe matki zostają nagle bez środków do życia, w najtrudniejszym momencie. RPO zaznacza, że formalna neutralność procedur nie może usprawiedliwiać praktyk, które de facto dyskryminują. Nawet jeśli kontrola „nie jest nakierowana na ciężarne”, to jej skutki uderzają przede wszystkim w ciężarne – bo właśnie one są na zwolnieniu i pobierają świadczenia, więc to im wstrzymuje się pieniądze. Taki efekt mrożący dotyka niemal wyłącznie kobiet.

Co więcej, zdaniem Rzecznika może tu dochodzić do naruszenia zasady równego traktowania ze względu na płeć. Europejski Trybunał Praw Człowieka potwierdził to w wyroku z 4 lutego 2021 r. w sprawie Jurčić v. Chorwacja. ETPC stwierdził, że decyzja odmawiająca prawa do świadczeń i uznająca zatrudnienie za fikcyjne z powodu ciąży mogła zapaść jedynie wobec kobiet – a więc stanowi dyskryminację ze względu na płeć. Innymi słowy, jeśli urzędnicy uzależniają swoje podejrzenia od stanu ciąży, to stosują kryterium, które dotyczy wyłącznie jednej grupy obywateli. W świetle prawa europejskiego to niedopuszczalne. Polski RPO wprost przypomina ZUS, że ciąża nie jest obejściem prawa, tylko naturalną częścią życia, a państwo ma obowiązek szczególnej ochrony macierzyństwa. Trudno nazwać „ochroną” sytuację, gdy świeżo upieczona matka tuż po porodzie musi chodzić po sądach, by odzyskać odebrany zasiłek.

– Takie postępowanie należy ocenić jako przejaw dyskryminacji

– podsumowuje RPO w swoim piśmie.


Nowe zęby dla urzędnika – PIP przejmie metody ZUS?

Mogłoby się wydawać, że opisywane problemy zmuszą państwo do refleksji. Dzieje się jednak odwrotnie. Rząd planuje dalej zwiększyć władzę urzędników w imię walki z „nadużyciami”. Trwają prace nad głośnym projektem nowelizacji ustawy o Państwowej Inspekcji Pracy (sygnatura UD283), który – zdaniem krytyków – przeniesie mechanizmy znane z ZUS na grunt Państwowej Inspekcji Pracy.

O co chodzi? Państwowa Inspekcja Pracy ma otrzymać prawo, by zamiast sądu administracyjnie przesądzać, czy dana osoba powinna być zatrudniona na etat. Jeśli inspektor uzna, że np. samozatrudniony powinien być pracownikiem, wyda decyzję przekształcającą umowę cywilnoprawną w umowę o pracę, z rygorem natychmiastowej wykonalności. To oznacza, że taka decyzja działa od razu – firma musiałaby zacząć traktować daną osobę jak pracownika, odprowadzać zaległe składki i podatki, nawet jeśli odwoła się do sądu. W przypadku skutków finansowych sprzed decyzji przewidziano wprawdzie, że odwołanie do sądu wstrzyma wykonanie, ale tylko częściowo (ostatecznie okres retroaktywny skrócono z 3 lat do 1 roku). To radykalne rozwiązanie, niespotykane dotąd w polskim prawie pracy – przyznaje wprost Towarzystwo Ekonomistów Polskich. Wiele wskazuje na to, że przepisy naruszają Konstytucję w zakresie swobód obywatelskich.

Projekt budzi olbrzymie kontrowersje. Dziewięć organizacji pracodawców i cały klub PSL sprzeciwiają się mu otwarcie.

Nie do zaakceptowania!

– grzmi poseł Krzysztof Paszyk z PSL, podkreślając, że proponowane przepisy osłabią fundament polskiej gospodarki. W rządzie również trwa spór – projekt firmuje co prawda ministerstwo rodziny (Lewica), ale dystansują się od niego niektórzy partnerzy koalicyjni. Mimo to Stały Komitet Rady Ministrów przyjął nowelizację w listopadzie 2025 r. i skierował ją na rząd. Rząd tłumaczy się zobowiązaniami wobec UE – reforma PIP zastąpić ma pierwotnie planowane oskładkowanie umów zleceń w KPO. Diabeł tkwi w szczegółach.

Biznes / News / Społeczeństwo

60 tys. zł kary za brak równości płac w firmach. Ministerstwo przykręca śrubę przedsiębiorcom

Co jeśli inspektor się pomyli? Przedsiębiorcy ostrzegają, że decyzja PIP może wywołać chaos – firmy z dnia na dzień dostaną gigantyczne rachunki za zaległe podatki i składki. Sam rząd w Ocenie Skutków Regulacji podał dane, które podważają sens reformy. Zaledwie 30% pozwów składanych przez PIP o ustalenie istnienia stosunku pracy kończyło się sukcesem w sądzie (32 wygrane na 94 sprawy w latach 2022–2024). W pierwszej połowie 2025 r. wskaźnik skuteczności PIP spadł do 11% (1 wygrana na 9 spraw). Innymi słowy, w 7–9 na 10 przypadków sądy orzekały, że pracownik nie powinien być etatowy. Mimo to PIP teraz ma dostawać domniemanie słuszności – i to jego decyzja z automatu będzie wcielana w życie, mimo że do tej pory mylili się w 90% przypadków, a to przedsiębiorca i pracownik będą musieli jej bronić przed sądem. Trudno nie dostrzec analogii do opisanych wyżej realiów: urząd stawia zarzut, obywatel ma się tłumaczyć.

Rząd argumentuje, że wiele lat procesów sądowych to zbyt długo – lepiej dać ludziom etat od razu, a niech się firma odwołuje i bankrutuje. Tyle, że OSR nowej ustawy pokazuje jeszcze coś: skala nadużyć umów cywilnoprawnych maleje. W 2024 r. inspektorzy PIP sprawdzili 38,9 tys. umów, z czego zakwestionowali 1,4 tys. (3,6%). Dla porównania: w 2022 r. kwestionowano 4,8% kontrolowanych umów. Problem istnieje, ale nie ma mowy o pladze uzasadniającej stan wyjątkowy.

Mimo to państwo chce zafundować nam eksperyment z szybkim „zaoraniem” rynku pracy decyzjami urzędników. Eksperci z Rady TEP nie mają wątpliwości: propozycja MRPiPS „narusza konstytucyjne zasady swobody działalności gospodarczej oraz wolności wyboru i wykonywania zawodu”. To „bezprecedensowa ingerencja w dobrowolny stosunek prawny” między dwiema stronami – alarmuje TEP. Jeśli decyzje PIP będą błędne, państwo może słono zapłacić. Koszty chaosu mogą stać się podstawą roszczeń przeciwko Skarbowi Państwa – setki firm i kontrahentów będą dochodzić odszkodowań. Spory te i tak trafią do sądów, a budżet państwa – czyli my wszyscy – poniesie koszty ewentualnego pokrywania zaległych danin. Krótko mówiąc, rząd chce dać urzędowi nowe zęby, nie zabezpieczając nawet potencjalnych ofiar ukąszeń. Patrząc na praktyki ZUS, wielu pyta: czy naprawdę chcemy powtórki z rozrywki i pogłębienia skali absurdów?

Na naszych oczach szykuje się więc kolejny etap rozszerzania władzy biurokracjibez dyskusji o mechanizmach odpowiedzialności. Państwo dokłada urzędnikom oręża, nie sprawdzając, ilu postrzelonych leży na pobojowisku poprzednich „dobrych intencji”.


Pytania bez odpowiedzi

Opisane historie rodzą fundamentalne pytania o filozofię państwa i prawa:

  • Dlaczego obywatel ma terminy i kary, a urząd ma zawsze kolejne podejście?
  • Kto odpowiada za błąd, który kosztuje rodziny lata życia i wpędza ją w długi?
  • Skoro państwo chce dla „ochrony” przekształcać umowy w etaty, czemu nie łączy tego z realną odpowiedzialnością urzędniczą za pomyłki?
  • Co, jeśli pracownik nie chce takiego „uszczęśliwienia etatem”? Czy jego wola ma znaczenie, czy liczy się tylko fiskalny interes systemu?

Te pytania powinny paść w debacie publicznej, nim kolejne ustawy zafundują nam następne armie wszechmocnych kontrolerów. Bo bez równowagi między prawami urzędu a prawami obywatela każdy z nas może kiedyś znaleźć się po słabszej stronie – w roli petenta zgniecionego przez maszynę.


Odpowiedzialność zamiast bezkarności – jak uzdrowić system?

Minimum, jakie się nasuwa, to wprowadzenie realnych hamulców dla urzędniczej bezkarności. Skoro państwo chce uzdrawiać rynek pracy i chronić uczciwych, niech zacznie od siebie. Potrzebne są co najmniej trzy zmiany: więcej transparentności, więcej odpowiedzialności i automatyczne rekompensaty.

  • Po pierwsze, ZUS i inne instytucje powinny publikować twarde dane o wynikach kontroli – ile decyzji jest uchylanych, ile spraw przegrywają. Światło dzienne to najlepszy dezynfektant: ujawniłoby, gdzie problem jest systemowy (np. który oddział „produkuje” najwięcej nietrafionych decyzji).
  • Po drugie, odpowiedzialność urzędnicza nie może być martwym przepisem. Dziś praktycznie nie da się pociągnąć nikogo do odpowiedzialności za błędne decyzje – kryje się to za kolektywnym procesem decyzyjnym. Należałoby usprawnić procedury tak, by przynajmniej rażące i świadome naruszenia prawa (gdy np. urzędnik ignoruje wiążący wyrok sądu) skutkowały konsekwencjami służbowymi lub finansowymi.
  • Po trzecie, poszkodowany obywatel z automatu powinien otrzymać odszkodowanie – choćby symboliczne – za każdy miesiąc niesłusznie wstrzymanego świadczenia czy każdą decyzję uchyloną z winy urzędu. To zmobilizuje instytucje, by pomyłek unikać, a nie przerzucać ich koszt na ludzi.

System, w którym wszystkie błędy państwa są na koszt obywatela, jest głęboko dysfunkcjonalny. Daje urzędom licencję na pomyłki, za które zwykli ludzie płacą ratami swojego życia. Czas zadać pytanie: czy w relacji państwo–obywatel nie powinno obowiązywać zwykłe fair play? Jak celnie ujął to jeden z prawników:

Państwo ma na błędy abonament, obywatel – raty.

Dopóki to się nie zmieni, takich historii będzie przybywać – a zaufanie obywateli do państwa będzie topnieć, zamienione w strach przed własnym państwem.


Źródła:

Sławek Gil avatar
Sławek Gil

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *