PSL żąda uchwalenia Lex Koryto. A ma się czym targować z koalicjantami

Władysław Kosiniak-Kamysz/MON

PSL szantażuje koalicjantów z PO i Lewicy: albo zgodzą się na zniesienie limitu kadencji w samorządach, albo ludowcy poprą m.in. religijną indoktrynację dzieci i młodzieży.


PSL dba o stołki

Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział w Zielonej Górze, że PSL nie odpuści walki o zniesienie limitu dwóch kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

– Oczekujemy głosowania tego projektu na najbliższych posiedzeniach Sejmu. Chcielibyśmy przegłosować go jeszcze w tym roku. Demokracja to nie limit, tylko wybór. A wybór to decyzja wspólnoty lokalnej, a nie narzucanie ograniczeń


powiedział lider ludowców (Interia, 6.10.2025). Dodał też:

– My jesteśmy gotowi do ograniczenia kadencji dla parlamentarzystów. Ale jeśli nie ma ich dla posłów, to nie może być ograniczeń dla samorządów.

Brzmi idealistycznie, ale przekaz jest oczywisty: PSL broni swoich ludzi w terenie. To w samorządach partia ma realną władzę, stanowiska i sieć lokalnych zależności.


Reforma PIP 2026 – zmiana umów cywilnoprawnych na etaty

Sukces w wyborach 2024 roku dodał PSL odwagi

W wyborach samorządowych w 2024 roku koalicja Trzecia Droga (PSL + Polska 2050) zdobyła 14,25 proc. głosów i 80 mandatów w sejmikach wojewódzkich, czyli o dziesięć więcej niż pięć lat wcześniej.
Ludowcy utrzymali dominującą pozycję w województwach świętokrzyskim i lubelskim oraz silne wpływy w Mazowieckiem i Podkarpackiem.

Partia dysponuje dziś największą siecią struktur lokalnych w Polsce – ponad 100 tysięcy członków i działaczy.
Dla PSL to życiodajny system naczyń połączonych – z rad gmin, powiatów i spółek komunalnych wyrasta jego realna siła.

Problem w tym, że w 2029 roku wielu z tych ludzi nie będzie mogło już kandydować.
Wprowadzone w 2018 roku przepisy ograniczają liczbę kadencji włodarzy do dwóch.
To oznacza, że samorządowcy wybrani w 2018 i 2024 roku automatycznie stracą możliwość ponownego startu.


PSL kontra prawo z 2018 roku

Gdy rząd PiS wprowadzał limit kadencji, argumentował to potrzebą „odświeżenia elit samorządowych” i walką z układami, które przez lata zdominowały lokalną politykę.
W praktyce chodziło o jedno – osłabienie PSL, które w gminach i powiatach było nie do ruszenia.

Ludowcy odebrali tamtą reformę jak zamach na własne zaplecze.
Dziś chcą ją odwrócić, licząc, że koalicjanci z PO i Lewicy przymkną oko, by utrzymać spójność rządu.

Kosiniak-Kamysz tłumaczy to prostym argumentem: skoro posłowie mogą sprawować mandat przez 30 lat, to dlaczego mieszkańcy gminy nie mogą wybierać tego samego wójta trzeci raz z rzędu?
Jego zdaniem „demokracja lokalna” to właśnie prawo do powtarzania wyboru, nawet jeśli oznacza to wieczną władzę tego samego włodarza.


Społeczeństwo mówi: nie

Problem w tym, że większość Polaków nie popiera pomysłu PSL.
Z sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej” (2025) wynika, że aż 64 proc. respondentów sprzeciwia się zniesieniu limitu kadencji, a jedynie 21 proc. uważa, że włodarze powinni mieć prawo kandydować bez ograniczeń.
Wśród mieszkańców dużych miast ten sprzeciw jest jeszcze większy – sięga 70 proc.

Polacy uznają, że ograniczenie liczby kadencji zmniejsza ryzyko tworzenia się lokalnych układów i sprzyja rotacji kadr.
Tylko niewielki odsetek wyborców podziela opinię Kosiniaka-Kamysza, że długotrwałe rządy tego samego wójta to przejaw dojrzałej demokracji.

Mimo to, wbrew opinii publicznej, PSL liczy na to, że polityczna arytmetyka w Sejmie okaże się silniejsza niż sondaże.


Raport NIK: pandemia COVID-19 – chaos i miliardy złotych

Presja na koalicjantów

Koalicjanci z Platformy Obywatelskiej i Lewicy patrzą na pomysł PSL z wyraźną rezerwą. Wiedzą, że cofnięcie limitu kadencji byłoby wizerunkowo fatalne – mogłoby zostać odebrane jako przyzwolenie na wieczne rządzenie tych samych ludzi w gminach.
Z drugiej strony nie mogą sobie pozwolić na zerwanie współpracy z ludowcami, którzy mimo niewielkiego klubu poselskiego (kilkanaście mandatów) mają znaczenie strategiczne: bez ich głosów większość rządowa jest niepewna.

Dlatego nacisk PSL nie musi przybrać formy otwartego ultimatum.
Wystarczy, że partia zasygnalizuje gotowość do wstrzymania się od głosu przy kluczowych projektach Platformy lub Lewicy – od spraw społecznych po reformy podatkowe – by koalicjanci zaczęli szukać kompromisu.

Ludowcy doskonale to wiedzą. Nie chodzi o siłę liczbową, ale o polityczną dźwignię: w sytuacji, gdy rząd dysponuje kruchą większością, PSL może stawiać warunki.


Religia w szkołach jako polityczna waluta

W tle tej rozgrywki pojawiła się ustawa obywatelska wspierana przez środowisko Ordo Iuris, zatytułowana „Tak dla religii i etyki w szkole”.
Projekt zakłada, że uczniowie mieliby obowiązkowo uczestniczyć w dwóch godzinach religii lub etyki tygodniowo.

Podczas głosowania nad skierowaniem projektu do dalszych prac posłowie PSL-TD zagłosowali razem z PiS i Konfederacją.
Wynik – 231 do 191 – przesądził, że projekt trafił do komisji.
Bez głosów PSL ustawa najprawdopodobniej upadłaby w pierwszym czytaniu.

Nie chodzi więc nie tylko o wspólne wartości, lecz także o czytelny sygnał dla koalicjantów:
jeśli PO i Lewica nie poprą zniesienia kadencyjności, PSL pokaże, że potrafi zawierać doraźne sojusze z prawicą.

Sekularyzacja w Polsce 2025 – raport i analiza

Religia słabnie, ale politycznie wciąż się opłaca

Z danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK) wynika, że w roku szkolnym 2023/2024 na lekcje religii chodziło 78,6 proc. uczniów, podczas gdy pięć lat wcześniej – 87 proc.
W liceach frekwencja spadła do 30–35 proc., a w największych miastach – do ok. 20 proc.

Z kolei CBOS (2024) wskazuje, że tylko 51 proc. Polaków popiera nauczanie religii w szkołach, a 58 proc. chce ograniczenia liczby godzin do jednej tygodniowo.
Dla PSL te liczby nie mają znaczenia. W małych gminach, gdzie wpływy Kościoła są wciąż silne, polityczny ukłon w stronę religii nadal działa.


Źródła:

Natalia Zagrzebska avatar
Natalia Zagrzebska

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *